Kilka ogłoszeń parafialnych.
Zabijcie mnie. Ten rozdział jest tak beznadziejny, że nawet nie chcę na niego patrzeć, za niedługo go poprawię, słowo, ale teraz nie będzie już tych miesięcznych przerw i wszystko pójdzie jak z górki... Przynajmniej w założeniu.
Wiem, że jest tyle przemyśleń i opisów, jak kot napłakał, zdaję sobie z tego sprawę, ale nie umiałam ich napisać. :(
Więc przepraszam i błagam nie załamcie się nad jakością tego rozdziału. Następny będzie dłuższy i lepszy, przysięgam na Styks! Ten rozdział dedykuję pewnej osobie o pseudonimie Inez, bo to dzięki niej ta notka dziś się pojawiła.
Amadea
***
Rozdział 3
Annabeth
Szłam przez las
prowadząc resztę, doskonale wiedziałam, gdzie ten Glonomóżdżek się schował.
Mój Percy. Mój chłopak. Mimo już roku spędzonego razem,
zawsze dziwnie się czułam nazywając go tak.
Kocham go… To też brzmi nienaturalnie. Zielone oczu, sarkastyczny
uśmiech. Och, bogowie, on jest taki słodki!
Nawet nie umiem się na niego gniewać, za to, że poszedł na
tę bitwę o sztandar. Wbrew pozorom był uparty jak osioł, dzielny i miły dla
każdego. To w nim ceniłam. Ale ostatnio… Strasznie przypominał Luka, kiedy
mówił o bogach, kiedy opowiadał, że nie chce być dłużej ich pionkiem, kiedy
wspominał Biankę, Silenę, Charlsa i wszystkich, którzy umarli w tych
bezsensownych wojnach.
Odgoniłam od siebie te myśli. Kątem oka spojrzałam na
Dumbledora. Nie wiedziałam z kolei co o nim myśleć, niby wyglądał przyjaźnie,
ale pozory często mylą. Będę musiała go uważnie obserwować.
Wtedy usłyszałam donośny krzyk. To był Jason. I wrzeszczał
jakieś przekleństwa.
- Percy, ty durny glonie, mieliśmy razem przenieść przez
rzekę ten sztandar, arogancki palancie!
Uśmiechnęłam się.
Wszystko jasne.
Po chwili przed nami szybko z lasu wyłaniał się roześmiany
syn Posejdona, z olbrzymim uśmiechem na twarzy, dzierżąc dumnie czerwoną flagę,
a za nim pędził syn Jupitera z zagniewaną miną. Słodko.
- Oh, Jesonku, nie gniewaj się! – odkrzyknął i gwałtownie
zahamował przede mną. – Ooo… Ann, to nie tak jak myślisz! – mruknął, chowając
chorągiew za plecy, jakby w ten sposób mógł ją ukryć.
Przybrałam zagniewany wyraz twarzy i założyłam rękę na rękę,
z trudem hamując śmiech. Koło mnie,
Piper, przybrała taką samą pozę i takim samym morderczym wzrokiem patrzyła się
na swojego chłopaka. Ich miny były niezapomniane, muszę pamiętać, aby poprosić
Rachel, żeby kiedyś uwieczniła ten obraz.
- Tłumaczcie się. Już – rzuciła tonem zabarwionym Czaromową.
Ubóstwiam jej dar.
Herosi zaczęli tłumaczyć jeden przez drugiego, zwalając na
siebie wzajemnie winę.
- No bo widzicie, ja grzecznie stałem i czekałem dopóki nie
ocucicie Rachel, ale wtedy dostrzegłem, że Jason się wymyka. Poszedłem za nim,
aby ten półgłówek nie zrobił nic głupiego… - jąkał się Percy błądząc dookoła
wzrokiem.
- … A wtedy Percy zaczął biec do lasu, więc podążyłem za
nim, myśląc, że czegoś zapomniał i chciałem mu pomóc! To absolutnie nie moja wina!
– bronił się syn Jupitera, uważnie badając strukturę ściółki.
- Stop. Po prostu… Przestańcie – jęknęłam. Ich wymówki były
żałosne! – Profesorze, możemy już iść, tam gdzie powinniśmy?
- Ależ oczywiście, panno Chase. Najpierw tylko was
odmłodzimy – powiedział wesoło. Wyciągnął z kieszeni wielki termos i szczerze
powiedziawszy nie chciałam wiedzieć jakim cudem.
I nie chciałam wiedzieć jak jakiś napój miał nam zmienić
wiek. Pewnych faktów nie powinno się znać, zanim się czegoś nie zrobi.
Niestety, Leo chciał wiedzieć co jest w termosie.
- Co to jest? Trucizna? – pisnął syn Hefajstosa.
- Nie, panie Valdez. Eliksir czasu, zrobiony przez Tanatosa
– wyjaśnił spokojnie.
Dlatego nie chciałam wiedzieć. Tanatos to bóg zmarłych,
służący Hadesowi. Już kilka razy cudem uniknęliśmy śmierci. A jeśli to sposób,
aby się nas pozbyć?
Dzięki Leo, teraz tego nie wypiję.
- Ale, nie bójcie się, to nie trucizna – dodał, na widok
naszych min. Tym bardziej zaczęłam się bać. – Kto pierwszy?
Jakoś nikt się nie kwapił na ochotnika. Sekundy mijały.
Minuty.
- Dobra, raz kozie śmierć – westchnął Travis, przejmując
metalowe naczynie od starca. Wstrzymałam oddech.
Syn Hermesa oszalał. Wypił łyk płynu. Skrzywił się. Zaczął… Jaby maleć i wyglądać na młodszego… Po chwili wszystko się skończyło, a on
wyglądał jak piętnastolatek.
- Kto następny? – rzucił nonszalancko, podając bratu
eliksir. Connor uśmiechnął się do niego i powtórzył jego czyn. Wszystko się
powtórzyło.
Po chwili i do mnie dotarł termos. Pachniał, jak Percy po
staranowaniu przez konia Jasona, czyli obleśnie. Wzięłam napój do ust i z
trudem zahamowałam odruch wymiotny.
Skrzywiłam się. To było ohydne.
Poczułam przyjemne mrowienie pod skórą, a po chwili skurczyłam
się lekko. W sumie między piętnastym, a osiemnastym rokiem życia niewiele
urosłam.
O dziwo, ubrania nadal leżały idealnie, jakby ich właściciel
nie zmienił swych wymiarów. Już kocham magię.
- Będzie teraz? – burknął Oktawian, który zmniejszył się
najbardziej z nas wszystkich, przez co był zirytowany.
- Teraz… Chwyćcie mnie za dłoń – wyjaśnił, wyciągając ją
przed siebie. Rozejrzałam się po reszcie. Ich miny były przeróżne, od złości u
augra po niemal psychiczny śmiech u bliźniaków.
Spojrzałam na Percy’ ego. Uśmiechał się lekko, ale ja znałam
tę minę. Bał się. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale tak, bał się.
Chwyciłam go za rękę, a drugą położyłam na tej Dumbledora.
Za mną zrobiła to reszta i w tamtym momencie poczułam dziwne szarpnięcie w
okolicy pępka, a kiedy otworzyłam oczy znalazłam się na ulicy, otoczona z obu stron przez wysokie ściany budynków.
Na tabliczce widniał napis: Grimmauld Place.