poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział siódmy część druga, czyli ulica Pokątna

Wiem, wiem, wiem. Miałam to wstawić dużo wcześniej, ale tydzień temu wróciłam z dziewięciodniowej wycieczki do Anglii i musiałam nadrobić zaległości, ale postaram się wam tą nieobecność jakoś wynagrodzić. W następnym rozdziale, no góra za dwa, wyruszamy do Hogwartu! Jej, wiem, jak się cieszycie :>
Coraz większą przyjemność sprawia mi pisanie tego dla Was, więc ustanawiam sobie ambitny cel- jedna notka co tydzień. Ale Wasze wsparcie jest mile widziane w postaci komentowania!!!
Amadea


Hermiona
My nie mieliśmy dzwonka. Po prostu go nie było, więc jakim cudem mógł zadzwonić? Właśnie dlatego wszystkich zatkało, łagodnie mówiąc. Ja osobiście byłam z lekka przerażona.
Wiecie, czytałam trochę o zaklęciach chroniących, których użył dyrektor do ochrony Kwatery i należały one do tych rzadkich, bardzo ciężkich do rzucenia i prawie niemożliwych do zdjęcia.
Poza tym, nawet jeśli był to jeden z członków to czemu od razu nie przekroczył progu, jak tutaj każdy robił? To było dziwne. Jak wszystkie te lata w Hogwarcie.
Koło mnie Ron przełknął głośno  ślinę. Spojrzałam na niego odruchowo, jak zazwyczaj zerka się na człowieka, który jako pierwszy przerywa ciszę. Brązowe ślepia miał szeroko otwarte, jakby z przerażenia, i wlepione w... Właściwie, to nie widziałam w co. Nie mogły to być drzwi, bo ewidentnie wodził za czymś wzrokiem. Zerknęłam na resztę. Robili to samo.
Stworek. Oto, kogo zobaczyłam podążając za ich spojrzeniem. Szedł jak duch, nie wydając żadnego dźwięku i jedynie kiwając się miarowo w rytm chwiejnych kroków. Chciał otworzyć przybyszowi.
Już miałam go powstrzymać, kiedy dotarło do mnie, że przecież to on musi to zrobić. Rozumiałam logikę innych- przecież nikt by nie płakał po wrednym, oschłym i gburowatym skrzatem. Smutne, on też miał uczucia!
Ale nic nie powiedziałam. Zatrzymałabym go, gdybym tylko mogła. Ale on nie zwróciłby na mnie nawet uwagi.
Położył swoją kościstą dłoń na metalowej klamce.
Nacisnął na nią.
Ustąpiła z cichym trzaskiem.
Pociągnął drzwi, cofając się o kilka kroków.
Dźwięk dzwonka powtórzył się.
Wychyliłam głowę, aby lepiej dostrzec, co znajduje się na progu i...
Zobaczyłam ptaka. Czarnego, z długimi piórami i haczykowatym dziobem w kolorze kości słoniowej. Swoim białym pazurem, wskazał na leżącą przed nim kopertę. Otworzył dziób i usłyszeliśmy dzwonek. Raz i drugi.
Miałam ochotę się śmiać. I płakać jednocześnie. Ze swojego absurdalnego strachu i przerażenia. To był tylko ptak!
Stworek, sięgnął po list, zmrużył oczy i odczytał skrzekliwym głosem:
- Perseusz Jackson, Grimmauld Place 12, jadalnia, trzecie miejsce po prawej.
Ciekawość została skutecznie zahamowana przez zasady moralności. To przecież jego prywatna korespondencja, prawda? Ale mimo to, chciałam przeczytać jej zawartość.
***
Kilka następnych dni minęło w miarę spokojnie i powoli zaczęliśmy się przyzwyczajać do siebie nawzajem. Każdy już wiedział, że między parami bliźniaków wybuchła rywalizacja o to, kto wytnie lepszy kawał. Było to zabawne, owszem ale nie jeśli ty byłeś przedmiotem dowcipu. Na szczęście pani Weasley szybko zaczęła ich pilnować, a uwierzcie mimo słodkiego uśmiechu ta kobieta może nastraszyć każdego.
Oczywistym były fakty, że Jason chodzi z Piper, a Percy z Annabeth, że Rachel kocha rysować i praktycznie zawsze ma na ubraniu plamy po farbie, Leo ma wyjątkowe ostre ADHD, przez które w środku nocy zaczyna wykonywać dziwne pląsy, a Oktawian odnosi się do każdego z wyższością.
Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało zaledwie sześć dni, więc w poniedziałek rano wszyscy ciepło ubrani, wyposażeni w wygodne buty i portfele wypakowane galeonami (goście dostali je z funduszu własnie dla nich przeznaczonego), wyszliśmy na ulice Londynu.
Musieliśmy wyglądać jak jakaś kolonia, czy też, co bardziej prawdopodobne, jak stali bywalcy psychiatryka. Dlaczego? Mimo wczesnej pory roku, liście zaczęły już spadać z drzew przez co na chodniku leżał spory ich dywan, przeplatany kałużami po wczorajszym deszczu. Bliźniacy, cała czwórka, stwierdzili, że nie wolno marnować takiej okazji do nazbierania tych darów jesieni, więc zaczęli zbierać co dorodniejsze sztuki. Skończyło się na chlapaniu na wszystkich deszczówką i rzucaniu się liśćmi.
Zachowywaliśmy się jak dzieci, bo czy nimi nie byliśmy? Korzystaliśmy z tych chwil radości w tych niepewnych czasach.
Gdy dotarliśmy pod Dziurawy Kocioł byliśmy z lekka przemoczeni i wyplątywaliśmy z włosów wszelkie rzeczy, które tam być nie powinny.
Rachel ochrzaniała po raz enty Leona, który masował kostkę, w którą go kopnęła. Jason i Percy dusili się ze śmiechu, a ich dziewczyny patrzyły na nich z wyrzutem, kiedy z ich włosów na podłogę padały krople wody. Bliźniacy Stoll tańczyli kankana, a drudzy szeptali coś do siebie z szatańskimi minami. Oktawian rozglądał się podejrzliwie dookoła, dopóki nie został wmieszany w kłótnię Valdeza i Dare, przez walnięcie przez tą drugą w głowę, kiedy wygłaszała swój monolog. Harry, Ron i Ginny śmiali się i po prostu dobrze bawili. Dorośli podeszli do baru i rozmawiali z karczmarzem. Ja ich wszystkich obserwowałam z uśmiechem na twarzy. Czy świat nie jest piękny?
***
Na ulicy Pokątnej podzieliliśmy się na trzy grupy. Państwo Weasley zebrali od każdego potrzebną sumę i ruszyli z wózkiem do księgarni po potrzebne podręczniki i własnie oni tworzyli grupę numer jeden. Uczniowie z wymiany ruszyli najpierw w kierunku Olivandera po potrzebne różdżki pod opieką profesora Moody'ego, więc oni byli numerem dwa. Drużynę numer trzy tworzyłam ja, Harry i młodsze pokolenie Weasley'ów, pod opieką profesora Lupina.
Ruszyliśmy w kierunku nowo otwartego sklepu, gdzie mieliśmy zakupić zbroję.
Byłam strasznie poddenerwowana, bo kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać i na jakiej zasadzie wybiorą mi najodpowiedniejszą broń. Będę musiała przedstawić swoje nieistniejące umiejętności, czy coś w stylu? Oby nie.
Zatrzymaliśmy się przed jaskrawym budynkiem, pomalowanym na oczojebny pomarańczowy kolor, który kompletnie nie pasował do otoczenia. Kolorowy szyld, posiadający każdą literę w innym kolorze, dumnie głosił: " Dla magicznych wojowników i wojowniczek". Przełknęłam ślinę.
Napis był... słodki. To słowo idealnie pasowało.
Harry pchnął różowe drzwi i wszyscy wkroczyliśmy do puchowego królestwa Kubusia Puchatka. Odebrało mi mowę. Wszelkie rodzaje broni wyglądały jak losowo zamoczone w farbach, a zbroje... Pozostawię bez komentarza.
Na fotelu za ladą siedziała malutka dziewczynka w koszulce z Monster High i jeansach. Patrzyła się na nas karmelowymi oczami, dumnie dzierżąc różdżkę w dłoni.
Ona ma nas obsługiwać...?
- Tato, przyszli jacyś mugole! - wrzasnęła na cały sklep. Mugole? To coś nowego.
Zza drzwi na zaplecze wyłonił się wysoki mężczyzna, ubrany w koszulę w kratkę i czarne spodnie. Gwałtownie zatrzymał się w półkroku, a jego oczy rozszerzyły się do rozmiaru wielkich spodków.
- Angi, co mówiłem ci o zmienianiu wystroju sklepu na, kiedy jestem z tyłu? I co mówiłem o nazywaniu każdego mugolem? - wycedził, wyraźnie siląc się na spokój i przeczesując nerwowo ciemne włosy prawą dłonią.
- Że mam tego absolutnie nie robić - odparła mała grzecznie.
- Więc?
- Oj, tatusiu! Nie gniewaj się! Chciałam jedynie udekorować ten nudny wystrój.
- Dobrze, dobrze. Ale teraz to napraw - rozkazał twardo.
Angi niechętnie machnęła różdżką, a wszelkie pastelowe kolory zostały zastąpione przez srebro i odcienie brązu. Ten wystrój bardziej mi odpowiadał.
- Mogłabyś wrócić do pokoju? - był to raczej rozkaz, co dziewczynka wyraźnie zrozumiała i z naburmuszoną miną wyszła na zaplecze wręczając tacie różdżkę. Ojciec zamknął za nią drzwi, wyraźnie oddychając z ulgą. - Przepraszam za nią. Czego szukacie?
- Zbroi i broni do szkoły dla nich - odparł za nas Lupin z trudem hamując szeroki uśmiech, na cierpiętniczy wyraz twarzy sprzedawcy. Uśmiechnęliśmy się do niego pocieszająco, ale on tylko jęknął, mrucząc coś pod nosem o durnej reformie edukacji. Klasnął dwa razy w dłonie i po jego prawej pojawiły się schody, prowadzące w dół.
- Zapraszam za mną. Pana proszę o zaczekania cierpliwie, na dole trzymam dość cenne przedmioty. - Tu zwrócił się do profesora, który tylko wzruszył ramionami.
***
Schody były szerokie o stromych stopniach, ale przynajmniej dobrze oświetlone. Po chwili znaleźliśmy się w wielkiej sali, o wysokim suficie, gdzie całe ściany pokrywały miecze i tego typu biała broń.
Podłoga, jak to podłoga, nie wyróżniała się jakoś szczególnie.
Ustawiliśmy się w rzędzie, rozglądając się dookoła. Bo było na co popatrzeć. Nie było dwóch identycznych łuków, mieczy, czy też sztyletów.
To musiał być raj dla fanów tego typu broni.
- Nie macie jeszcze cielesnych patronusów, prawda? - zapytał się, wyraźnie zmartwiony.
-Ja mam...- odpowiedział delikatnie Harry, a twarz drugiego wyjaraźnie pojaśniała. Klasnął w dłonie, wyraźnie uradowany.
- Jak wygląda? - Na jego twarzy zaciekawienie wymalowało ciekawy obraz.
- Jeleń, zawsze jeleń.
Ponowne klaśnięcie w dłonie i jeden z cienkich mieczy podleciał przed Harry'ego.
- Złap go i unieś do góry - wyjaśnił. - Nie, nie, prosta ręka, o tak! I jak?
- Normalnie... - odparł nie rozumiejąc o co chodzi Potter. Ja też niezbyt to rozumiałam.
- Zero zmęczenia, nic? - Widząc ruch głowy w górę i w dół, kontynuował: - Zamachnij się nim. Ostrożnie! Czujesz jego ciężar?
Potakujący ruch głowy. -Idealnie! Oto twoja broń. Idź na górę i wybierz rodzaj zbroi, ja zaraz tam przyjdę.
Harry ruszył z powrotem i na pożegnanie tylko się uśmiechnął.
- Została piątka... Jak masz na imię? - spytał się mnie, przeszywając spojrzeniem.
- Hermiona... - zaczęłam, ale ledwie skończyłam, już zaczął mi zadawać kolejne pytania.
- Dom, zainteresowania.
- Gryffindor... Czytanie, nauka... - odparłam szczerze. Co to za absurdalne pytania?
Dwa klaśnięcia i ze ściany zleciała srebrna katana z czarną rękojeścią. Powtórzyłam te same czynności co Harry, czując się co najmniej dziwnie. Nie, że coś, ale dla kogoś z boku te polecenia wydawały się śmieszne! Jeszcze jego ton- rzeczowy i monotonny, przypominający maszynę. Na szczęście szybko się z tym uporałam.
- Do zobaczenia, Krukonko w skórze lwa! - pożegnał mnie, mrugając okiem. Jaki dziwny facet!
***
Po wyjściu ze sklepi, dźwigałam wielki pakunek, a przez ramię zawieszoną miałam katanę. Ginny dostała łuk, bliźniacy po toporze, a Ron ciężki i dwusieczny miecz.
Przed wyjściem jeszcze mierzyliśmy metalowe pancerze, w którym ja czułam się strasznie niewygodnie, a uczucie było podobne do przebywania w więzieniu. Nie, że kiedyś tam byłam.
Po jakimś czasie do tego przywykniemy. Podobno.
Jedno jest pewne: już nie mogłam doczekać się rozpoczęcia piątego roku nauki w Hogwarcie.

środa, 3 września 2014

Rozdział siódmy część pierwsza, czyli o co chodzi z tym listem?

Rozdział siódmy podzieliłam na dwie części, bo wyszedł mi stanowczo zbyt długi (10 stron w wordzie to zdecydowanie za wiele). Ale dobra, zaczęła się szkoła dlatego tylko w weekendy będę mogła pisać (wiecie, nauka, olimpiady, wyjazdy...).
Miała się tutaj zacząć akcja, ale... Coś się nie udało. Przepraszam! Na usprawiedliwienie dodam, że piszę jednocześnie trzy opka, które w równym stopniu mi się podobają i staram się je pisać na zmianę. (Słaba wymówka, ale zawsze jakaś, prawda?)
Czytasz = Komentujesz -> Wspominałam, że zaczęła się szkoła i potrzebuję motywacji po ośmiu lekcjach w szkole, aby od razu nie zasnąć? Nie? Wspominam.

Przepraszam, Amadea
PS: Na wszystkie linki, które mi podaliście weszłam i przeczytałam . Po prostu nie zostawiłam komentarza, ale i to postaram się nadrobić w weekend.


Rozdział 7 część pierwsza, czyli o co chodzi z tym listem?
Leo
Następnego ranka przyleciały sowy. Piętnaście sztuk wleciało w równym rzędzie przez otwarte okno, nie zaprzątając sobie maleńkich główek tym, że akurat jedliśmy śniadanie i jadalnia nie była dostosowana do takiego natężenia istot w niej się znajdujących. Ale jak ptaki miały to zrozumieć?
Efektem tego, pióra latały na wszystkie strony, w holu portrety wygłaszały jak bardzo są oburzone tym hałasem, dorośli próbowali opanować bałagan, co tylko go powiększyło i zaowocowało kolejnymi zdarzeniami. Dla mnie epickimi, ale niektórzy uznali to za potworne. Dzikusy, nie wiedzą co to zabawa.
Najpierw głowa Travisa, czy też Connora, wylądowała w misce owsianki, potem drugi z braci zaczął uciekać przed ptakiem, który za punkt honoru przyjął sobie odebranie mu z kanapki plastra szynki, w następnym momencie Harry stracił swoje okulary z niewiadomych przyczyn, a w próbie ich odnalezienia rozlał dzbanek herbaty, którego zawartość pognała jak tsunami na siedzących naprzeciw Rona i Hermionę, którzy w próbie ratowania swoich ubrań wywrócili krzesła, o które z głośnym trzaskiem potknął się jeden z bliźniaków, tym samym przewracając Jasona, który wywalił się na Piper, a dalej poszło jak domino wywalając wszystkich, którzy siedzieli po prawej stronie stołu, po której niestety siedziałem i ja. Kiedy spróbowałem wstać, głową zderzyłem się z Rachel, która uderzyła w miskę z sałatką, która poleciała metr przed siebie i wylądowała na głowie Oktawiana, którego twarz została ubabrana w majonezie i mieszance warzyw. Wściekły argur chciał chwycić serwetkę i w tym celu pochylił się nad naczyniem pełnym bigosu, ale w tym samym momencie szara sowa zaatakowała go od tyłu i do warzyw na jego facjacie dołączyło mięso i ciemny sos.
Dusząc się ze śmiechu usiadłem pod stołem, w celu uniknięcia losu jaki doświadczył Rzymianin. I okazało się to jednym z genialnych pomysłów boskiego Leona, bo kiedy oni w panice próbowali wszystkich uspokoić, ja bezpieczny pod drewnianym meblem umierałem ze śmiechu obserwując wydarzenia.
Do tych najzabawniejszych należał upadek Percy’ego na Travisa, czy też widok rudych włosów Rachel w cukrze. Ale nic nie pobije widoku kolorowej twarzy Oktasia.
Niezapomniany widok. I jakże piękny.
Godzinę później wszystko wróciło do normy. Znaczy się, sowy odleciały zostawiając nam kilkanaście identycznych listów, przebraliśmy się i umyliśmy z resztek jedzenia, a jadalnia została w miarę posprzątana (jeśli kiedykolwiek odwiedzicie ten dom, wiedzcie, że wielka plama na dywanie tuż pod kredensem, została zrobiona kiedy Syriusz poślizgnął się na rozlanej herbacie).
I normą było to, że ni  stąd ni zowąd ktoś wybuchał śmiechem. Czy też zaczął robić się czerwony na twarzy próbując powstrzymać parsknięcie. Wiecie, najbardziej bawią ludzi rzeczy, których sami niekoniecznie chcieliby doświadczyć. Zawsze się śmiejemy, kiedy zobaczymy jak ktoś się przewraca, a im bardziej pokręcony jest ten upadek, tym bardziej się cieszymy.
Ludzie są okrutni. Za to ich kocham.
Rachel masowała swoją głowę, Percy kolano, Travis nos, Connor tyłek, Ginny plecy, a bliźniacy Weasley ruszali obolałymi łokciami. Reszta uszła w miarę bez większych uszkodzeń.
Ci co jednak trochę ucierpieli, ustawili się w kolejce do pani Weasley, która otworzyła magiczny poradnik pierwszej pomocy i wzdychała widząc ile pracy ją dzisiaj czeka.
Ja spokojnie usiadłem na schodach i zacząłem jeść jabłko, które jako jedno z niewielu ocalało. Po chwili obok mnie usiadł Ron, a na jego twarzy drżał niepewny uśmiech.
- To było niezłe – stwierdził cicho, posyłając mi rozbawione spojrzenie.
- Jest Leo, jest zabawa – odparłem z szerokim uśmiechem i buzią wypchaną jabłkiem.Weasley skrzywił się lekko, a ja zmrużyłem oczy i rzutem godnym zawodowca trafiłem do kosza na śmieci ogryzkiem. – Właściwie, skąd wzięły się te sowy?
- Przyniosły listy z Hogwartu z listą potrzebnych rzeczy. Może jeszcze dziś udamy się na Pokątną.
- Przekątną? Co to jest? – spytałem, czując się jak ostatni idiota. A przecież nim nie jestem.
- Nie znasz tej ulicy…? No racja, wy pewnie macie inną – mruknął, trochę zawiedziony, a ja nie do końca wiedziałem dlaczego. –Wstęp tylko dla czarodziejów, mieszczą się tam sklepy z różnego typu magicznymi rzeczami. I tam kupimy potrzebne przybory.
Pokiwałem głową, nic nie odpowiadając. Myślałem, jakim cudem ludzie nie zauważyli, że gdzieś zniknęła im cała ulica, przecież ona nie jest mała, ale nie chciałem wyjść na głupka, więc nic nie powiedziałem.
Zresztą, nie wiadomo co magia może, a czego nie. Może mają odpowiednik Mgły? Albo, stoi za tym sprytny mechanizm? W sumie, co to za różnica?
Moje ważne rozmyślania, przerwał Percy, ruchem głowy wskazując abyśmy weszli do środka. Chcąc nie chcąc, wstałem i podążyłem do jadalni, gdzie reszta już czytała swoje listy. Zero empatii, na mnie nie poczekali! Serio, ostatnio stali się bardziej egoistyczni.
Pokręciłem głową, w geście zniesmaczenia. Wredoty. Usiadłem, a w tym samym momencie Annabeth rzuciła mi kopertę, którą, jak to ja, zręcznie złapałem.
Pierwsze co rzucało się w oczy była wielka, rdzawa pieczęć, jakby ze średniowiecza, zrobiona z wosku. Złamałem ją, z cichym trzaskiem, brudząc sobie tłuszczem, czy też czymś w tym stylu, palce.
W środku znajdował się, oczywiście, list zapisany krzywym pismem na żółtawym i szorstkim papierze.
Uczeń piątego roku powinien posiadać:

  • Standardowa księga zaklęć (stopień 5) - Miranda Goshawk
  • Wybitne osiągnięcia w czarowaniu
  • Teoria obrony magicznej - Wilbert Slinkhard
  • Sennik - Inigo Imago
  • Rozbite kule: kiedy los staje się podły
  • Eliksiry dozwolone i nie dozwolone
  • Tajniki Zielarstwa (3 stopień)
  • Transmutacja nowoczesna
  • Opieka nad magicznymi stworzeniami - podręcznik amatorów
  • Jeden cynowy kociołek rozmiar 2
  • Teleskop mały, składany
  • Zestaw kryształowych/szklanych fiolek
  • Szata robocza ciemna
  • Tiara zwykła ciemna
  • Szata wyjściowa
  • Rękawice ochronne ze smoczej skóry
  • Płaszcz zimowy ciemny
  • Jedna dopasowana zbroja z metalu
  • Jedna spiżowa zbroja (napierśnik, naramienniki, nagolenniki i hełm)
  • Jeden rodzaj broni z niebiańskiego spiżu (sztylet/miecz/łuk/katana/włócznia/szabla)

Z wyrazami szacunku, Minerva McGonagall,
Zastępca dyrektora
- Co? Po co… – zaczął Fred.
- … Nam zbroja? – dokończył George, a potem obydwaj spojrzeli na siebie z uśmiechem.
- To przecież oczywiste! – powiedziała Hermiona, czym skierowała na siebie wzrok kilkunastu osób. Lekko się speszyła, dlatego nerwowo poprawiła włosy ruchem ręki. – Annabeth, mówiłaś przecież, że specjalizacją waszej szkoły jest trenowanie opiekunów magicznych zwierząt, tak?
Ann wolno kiwnęła głową, niezbyt wiedząc do czego czarodziejka zmierza.
- Wymiana między szkolna polega na udoskonaleniu umiejętności, prawda? My was nauczymy na przykład wróżbiarstwa, a wy nas obrony bez użycia magii! W ten sposób obie strony na tym skorzystają! – wyjaśniła, wiercąc się niespokojnie na krześle.
To miało sens i chyba było najbardziej prawdopodobną opcją. Dziwne, że córka Ateny na to nie wpadła… Wiedziałem, że przez przebywanie w towarzystwie głupszych od siebie, samemu można się takim stać. Dlatego muszę wystrzegać się obcych. I Oktasia. Szczególnie jego.
- Ale do czego przyda się walka mieczem, jeśli przeciwnik będzie miał różdżkę? – spytał się Harry.
- A jeśli ty stracisz swoją? Jeśli dobrze wyćwiczy się koordynację ruchową, możliwe będzie odbijanie zaklęć mieczem. A poza tym, niektóre magiczne zwierzęta są odporne na magię. Wtedy biała broń również może się przydać… - wyjaśniła, mówiąc jakby do siebie, Annabeth encyklopedycznym tonem, jak go zwałem.
Hermiona pokiwała głową i zaczęły się po cichu wymieniać uwagami, odnośnie zalet takiej taktyki. Westchnąłem, kiedy reszta również pogrążyła się w rozmowach na najróżniejsze tematy. Ale i ta względna sielanka nie trwała długo, bo Hermiona I Ron zaczęli krzyczeć, jakby ich coś ugryzło, co było całkiem możliwe biorąc pod uwagę wszystkie dziwne wydarzenia w jakich kiedykolwiek brałem udział.
Przed nimi leżały dwie identyczne tarcze, z wielką złotą literą „P” na karmazynowym tle. W tym samym momencie reszta towarzystwa również zaczęła skakać ze szczęścia, czy też wykonując tego typu czynności ukazujące zadowolenia. Jedynie my, herosi, patrzyliśmy się na nich, jak na stałych bywalców psychiatryka.
- YUHU! HURRA! KTOŚ WYJAŚNI CO ŚWIĘTUJEMY? – wrzasnąłem, skutecznie tłumiąc wszystkich innych. Ma się ten głos, c’nie?
- Ron i Hermiona zostali prefektami Gryffindoru – wyjaśniła pani Weasley aż promieniejąc dumą tak bardzo, że można było się w niej opalać. Przekrzywiłem głowę w prawą stronę i zmarszczyłem brwi. Wiedziałem, że wyglądam bardzo dziwnie z taką minę, ale na nic lepszego nie byłem w stanie się zdobyć. Za dużo informacji, które musiałem zapamiętać, a biorąc pod uwagę moje nad wyraz silne ADHD, nawet jak na herosa, stwierdziłem że udam, że rozumiem o co chodzi.
Dlatego, dając upust swojej energii, przyłączyłem się do czarodziejów, przez co Oktaś wysłał mi spojrzenie mówiące jednoznacznie: „jeden już zwariował, została jeszcze siódemka”.
Wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. I zamarliśmy. Jednocześnie, w dziwnych pozycjach z wyrazem twarzy równie absurdalnym. Normalnie śmiał bym się z tego, ale powaga udzieliła się i mnie.
A bezruch trwał. I trwał.