wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział szósty, czyli o wszystkim i o niczym.

Nie. Podoba. Mi. Się. Ten. Rozdział. Naprawdę, najchętniej to bym go nie wstawiała, ale wyjaśnia tam się kilka kwestii. Więc, błagam, nie zabijajcie. Już w następnym rozdziale, będzie zalążek akcji, więc... To ostatni taki nudny.
PS: Naprawdę przepraszam.
PS2:  Błagam, nie zabijajcie.
PS3: Dziękuję za wszystkie długie komentarze, naprawdę, one BARDZO pomagają. Teraz, wiem, że muszę popracować nad charakterami, bo zaczynam je zmieniać. I, proszę o więcej, bo chcę wiedzieć, czy się poprawiłam. (Zapewne nie, ale co tam...)

Rozdział 6, czyli o wszystkim i o niczym.

- Ann! Zaczekaj! – powiedziałem, kiedy już chciała skierować się w przeciwną stronę. Obróciła się na pięcie i posłała mi jedno ze swoich morderczych spojrzeń, podpierając ręce na biodrach.
- O co chodzi? – odparła chłodno. Nadal była obrażona. Cholera.
- Nadal jesteś zła? – spytałem kwaśno. No… Już dwa razy ratowałem świat. DWA! Chyba ten jeden, jedyny raz, ci idiotyczni niszczyciele Ziemi, mogliby zaczekać, tak? Ja też posiadam swoje życie. Czemu oni wszyscy o tym zapominają? Zero empatii.
Przez moment miałem wrażenie, że po prostu odejdzie bez słowa. Przybrała swoją minę, jedną z wielu, których nie chcieliście nigdy zobaczyć. Usta ściśnięte w wąską kreskę, zmarszczone brwi i ten wzrok, godzien niejednego bazyliszka.
Czy nie była urocza?
Ale ona po chwili westchnęła głęboko i pokręciła głową w geście zaprzeczenia.
- Nie, ale… Percy, nie zachowuj się jak Glonomóżdżek, okej? Po prostu… Spróbuj się z nimi zaprzyjaźnić.
Przecież miałem taki zamiar. Nie byli tacy źli. Wpierw myślałem, że Harry jest tym typem człowieka zamkniętego w sobie, a zyskanie jego zaufania będzie niemożliwe, w równym stopniu co powstrzymanie Grovera od wcinania puszek po Coli. A może i nawet trudniejsze?
Lecz zmieniłem zdanie, kiedy tylko na niego spojrzałem. Nie miał strachliwej miny, tak charakterstycznej dla osób nieśmiałych. Bardziej przypominał zwykłego nastolatka, zza dużą ilością spraw na głowie i szczęściem do wpadania w tarapaty, jeszcze większym ode mnie, co również graniczy z cudem.
Bo naprawdę trzeba mieć dużo (nie)szczęścia, aby spotkać się kilka razy ze swoim najgorszym wrogiem, który powinien być martwy. (Ja przynajmniej miałem to szczęście i wiedziałem, że nie da się zabić Kronosa, czy też Gai. A może to tylko pogarszało sprawę? Nieważne.)  Zacząłem mu współczuć, lecz i to szybko się zmieniło.
 Doskonale znałem ten wzrok. Sam go doświadczyłem w Obozie Jupiter. Spojrzenie pełne ciekawości i podejrzenia. Spojrzenie osoby, która ma dość zdrad i niebezpieczeństw.
 I w tamtym momencie zdecydowałem. Pomogę mu. Więc czemu Ann sądzi, że chcę mieć go za nieprzyjaciela…? Poza tym, och, bogowie, zaczynam analizować ludzi, zdecydowanie za dużo czasu spędzam koło Oktawiana.
Przecież nie oceniam ludzi po pozorach! Nigdy tego nie robiłem. A może wręcz przeciwnie? Nie wiem… Ale mam prawo mieć mętlik w głowie, prawda?  Jeszcze dwa dni temu o tej porze spałem sobie w swoim domku, wiercąc się i klnąc na te przeklęte komary krążące niczym myśliwce wokół mojej głowy, gotowe w każdej chwili zaatakować, jeśli tylko przysnę.
- Nie rozumiem o co ci chodzi, przecież nie jest moim wrogiem – prychnąłem lekko zirytowany, że ona nie wierzy w moją wrodzoną chęć do posiadania przyjaciół.
- Nie to miałam na myśli, sęk w tym, że… - zaczęła, ale jak widać los chciał, aby nie dokończyła, bo w tamtym momencie z pokoju na strychu weszła Rachel emanując radością.
- Wybaczcie, gołąbeczki, ale pani Weasley chce nas zaprowadzić do pokoi. Wiecie gdzie jest Oktaś, tak swoją drogą?  Myślałam, że jest z wami… Ale nic, trudno. Sam się znajdzie, a ja jestem padnięta! Widzieliście, tego… Jak mu tam było…? Ten, no! George? Nie, Fred! Cały czas przyglądał się bliźniakom - zaczęła w swoim napadzie słowotoku, który zwykle ją napadał, gdy była zdenerwowana i podekscytowana, a kolejne stwierdzenia wyrzucała z prędkością większą niż karabin maszynowy, przez co zacząłem się śmiać. Rachel, jest jedną z tych osób, które samą swoją obecnością poprawiają nastrój.
- Mam coś na twarzy? – spytała się patrząc na mnie, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, kontynuowała. – No, nic. Trochę się dziwnie czuję przez ten prezent od Hekate, ale jest dobrze, co nie? Myślałam, że będzie gorzej, przecież mogli się na nas rzucić! – Moja ręka mimowolnie powędrowała do naszyjnika z zawieszką w kształcie trójzębu.
Cofnąłem się  w czasie, o te dwie, trzy godziny kiedy to staliśmy pośrodku ulicy, rozglądając się z ciekawością i odganiając się od komarów , krążących wokół wysokich latarni, oświetlających pomarańczowym blaskiem gwiaździstą noc.
Dumbledore coś mówił, że nasze pochodzenia ma być tajemnicą i w ogóle te sprawy, a ja niezbyt go słuchałem do momentu, gdy padły słowa, które od razu wzbudziły moją ciekawość i zainteresowanie.
- W sprawie magii… Mam dla was prezent prosto od Hekate – stwierdził, a przede mną zawisło małe, czarne jak obsydian, pudełko. Kątem oka dostrzegłem, że każdy miał takie same przed sobą. – Otwórzcie.
Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. (Wiecie ADHD, brak cierpliwości, te sprawy.) Z sercem bijącym jak kowadło w kuźni Hefajstosa, podniosłem wieko.
W środku znajdował się najzwyklejszy, srebrny, naszyjnik z zawieszką w kształcie atrybutu Posejdona. Trójzęb.
- To… Ładny naszyjnik – stwierdziła Piper, chyba tym samym wypowiadając na głos to o czym wszyscy myśleliśmy.
- Nie taki zwykły. Załóżcie je, proszę.
Chcąc nie chcąc, zrobiłem to co polecił. I wtedy zrozumiałem. Jak tylko metal dotknął mojej skóry, poczułem energię wypełniającą moje ciało z zawrotną prędkością.
Spojrzałem na Oktawiana i poczułem dziwną chęć, aby zmyć ten radosny uśmiech z jego twarzy. (Nadal nie wybaczyłem mu tego, że zaatakował Obóz Półkrwi. Poza tym, nie jest to rzecz, którą szybko się wybacza.)
Aquamenti. W mojej głowie pojawiło się nagle odpowiednie zaklęcie, kompletnie zbijając mnie z tropu i przyokazji powodując wrażenie, jakbym był chory psychicznie. ( A przecież nie jestem!)
- Dzieki nim, możecie używać magi swobodnie nawet poza szkołą. Nigdy ich nie ściągajcie, choćby nie wiem co. Jak zapewne zauważyliśie, znacie wszystkie zaklęcia potrzebne do rozpoczęcia roku. Bogini, choć nie chętnie, otoczyła was swoją opieką przez co większość zaklęć umiecie teraz rzucać. Oczywiście, niektórych rzeczy musicie się nauczyć.
Uśmiechnąłem się szeroko. Przynajmniej o jedno nie będzie zaprzątać mojej głowy. Nauka. Poczułem jak z serca spada mi wielki głaz. Nie, że nie lubię się uczyć. Ale nauka plus ADHD, plus dysleksja to niezbyt dobre połączenie.
- Ziemia do Percy’ ego! Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?! Oczywiście, że nie! Eh… Powtarzam! Oktawian się znalazł! Idziecie do pokoju z panią Weasley! – przerwała moje rozmyślania Rachel, nie dając mi nawet okazji na słowne potwierdzenie, że usłyszałem. Zdążyłem tylko pokiwać głową, kiedy ze strychu wyszedł argur wraz z gospodynią domu.
- Chodźcie, tędy – powiedziała z szerokim uśmiechem, schodzą na dół i prowadząc nas tym samym.
Posłusznie poszliśmy za nią dwa piętra niżej, gdzie pokazała nam dwie pary drzwi, z grubej czarnej deski ze srebrnymi klamkami, stojące naprzeciwko siebie.
- Panie na lewo, panowie na prawo – wskazała, otwierając wpierw pokój dla nas, potem dla Ann i Rachel. – Dobranoc, wyśpijcie się. Jutro czeka nas pracowity dzień.
- Dobranoc – odparliśmy równo, patrząc jak odchodzi w stronę schodów i kieruje się w dół, do jadalni.
- Do jutra! – rzuciła roześmiana Rachel, ciągnąc za sobą moją dziewczynę, aby po chwili zniknąć za zamkniętymi drzwiami.
Westchnąłem cicho. Że też musiałem być w pokoju z Oktawianem, czy też Oktusiem. Jak zwał, tak zwał.
Zajrzałem do pomieszczenia. Było jasno, w kącie paliła się świeca obok której siedział czarnowłosy chłopak. Harry. Notował coś skrzętnie na długim kawałku pergaminu orlim piórem, godnym starożytnego skryby, które co chwila zamaczał w kałamarzu.
Na łóżku siedział… Ten… Ron! I karmił sowę w klatce. Sowę. Atrybut Ateny. Czy ona o tym wie? Czy ona wie, że jej ukochane zwierzęta są trzymane na uwięzi?
Mam nadzieję, że nie wiedziała. I że szybko się nie dowie. Miałem dziwne przeczucie, że wszystko zwaliłaby na mnie. Nigdy mi nie wybaczyła tego, że zostawiłem jej córkę samą na całe półroku. Ale czy to była moja wina? Nie. Ale kto by się tym przejmował.
A na podłodze, w jakimś chaotyczny wzorze godnym Leo, leżały książki, ubrania i inne drobne przedmioty. Przypominały bardzo mój stary pokój, ten z Obozu i niemal poczułem się jak w domu. Niemal.
- Będziesz tak się patrzył, czy wejdziesz?  – prychnął Oktawian chłodno. Posłałem mu kątem oka mordercze spojrzenie, ale chyba nie zwrócił na to uwagi. Przeszedł obok mnie i wszedł do środka.
Przewróciłem oczami i podążyłem za nim, zamykając za sobą drzwi z cichym trzaskiem.
Momentalnie dwie głowy obróciły się w naszą stronę i zapanowała niezręczna cisza. Wspominałem, że nienawidzę ciszy?
- Nie musicie się nas bać, nie zabijemy was we śnie. Wracajcie do tego, co robiliście i nie hałasujcie – powiedział Rzymianin rzucając się na łóżko. Jęknąłem. Czy on zawsze musi być takim palantem?
- Przepraszam za niego – mruknąłem, rozkładając ręce w przepraszającym geście.
- Nie trzeba, zapewne jest zmęczony… - powiedział z wahaniem rudzielec, odkładając klatkę na jedną z pułek. W tym czasie Harry przetarł zaspane oczy i odłożył pióro, obracając się w moją stronę na drewnianym krześle.
- Niestety nie, on po prostu jest idiotą – mruknąłem cicho pod nosem, nie mogąc znieść milczenia, które mogło zapanować. Oktawian tylko parsknął w odpowiedzi, zakładając poduszkę na głowę.
- Więc… Chodziłeś do szkoły w Ameryce? Nigdy o żadnej nie słyszałem… - zaczął Ron, który najwyraźniej też nie lubił, gdy nikt nic nie mówił.
- Nie jest zbyt sławna i znana. Sam nie wiedziałem o jej istnieniu, dopóki tam nie poszedłem – wyjaśniłem szybko, przypominając sobie o wszystkich rzeczach, jakie ustaliłem z resztą jeszcze w Obozie.
Zasada numer jeden: „Wszyscy jesteśmy półkrwi,jeden z naszych rodziców jest czarodziejem, drugi mugolem, jak każdy z naszej szkoły”.
Dwa: „ Nie wiemy, gdzie znajduje się nasza stara szkoła, jest to ściśle tajne”.
Trzy: „ W naszej szkole uczymy się walki mieczem, sztyletem, czy inną bronią tego typu, dlatego że specjalizacją szkoły jest trenowanie opiekunów magicznych zwierząt”.
Cztery: „ Starsi uczniowie są wysyłanie po nowych rekrutów, którym wszystko wyjaśniają”.
Pięć: „Do szkoły uczęszczamy także latem”.
Sześć: „ Nasze poprzednie różdżki zostały zniszczone w pożarze”.
Mi te zasady wydawały się głupie, ale jednak cieszyłem się, że były. Tak przynajmniej nie poplączemy się w wyjaśnieniach. Oczywiście to był pomysł Ann i głównie jej ustalenia. Jak mogło być inaczej?
Nikt nie miał zamiaru się sprzeciwić, nawet Oktaś nic nie powiedział. Zresztą i tak nic by nie zyskał opierając się. Kiedy wszystko opowiadała, każdy kto chociażby spróbował się odezwać, otrzymałby jedno z tych wielu morderczych spojrzeń, które każdego przyprawiały o natychmiastową chęć ucieczki, czy też popełnienie brutalnego samobójstwa.
Nawet mnie. Dlatego zgodziliśmy się na to.
- Jesteś mugolakiem? – palnął Ron, jak widać nawet nad tym nie myśląc. Przez moment patrzyłem na niego jak na wariata, który uciekł prosto z psychiatryka i teraz próbował mi wmówić, że Minotaur wcale nie próbował mnie zabić tylko chciał się przytulić. Co jest w równym stopniu absurdalne co zobaczenie Oktawiana z makijażem. W sumie, niezły pomysł. Wspomnę o tym bliźniakom.
Potem sobie przypomniałem. A raczej naszyjnik to zrobił. Mugolak- osoba, która nie posiada magicznych rodziców. Niektórzy czarodzieje z czystokrwistych rodzin prześladują ich, jako że według nich plugawią swoją obecnością świat czarodziejów.
Poczułem się jak taki prawdziwy świr, słyszący głosy w głowie, gadający do siebie i widzący rzeczy, których nikt inny nie widzi. No dobra, to ostatnie to zawsze miało miejsce. Ale pozostałe rzeczy nigdy nie miały miejsca. No może czasem słyszałem głos w głowie. Ale to była wina Grovera, mojego najlepszego kumpla i tego całego połączenia.
- Mój ojciec był czarodziejem, a matka… Mugolem – mruknąłem, czując się dziwnie nazywając Posejdona czarodziejem. Nie że coś, ale jakoś nie wyobrażałem sobie go biegającego pośród fal, z różdżką w dłoni i szpiczastym kapeluszem na głowie.
- Jak sądzisz do jakiego domu trafisz? – spytał się szybko Harry, posyłając miażdżące spojrzenie przyjacielowi, którego twarz przybrała kolor ciemniejszy od włosów.
- Domu? – Tym razem naszyjnik nie przyszedł z pomocą, a ja nie miałem pojęcia o co chodzi. Nie, żeby to było coś nowego.
- Do Gryffindoru trafiają odważni, do Ravenclaw inteligentni, do Slytherinu sprytni, a do Hufflepuff lojalni wobec przyjaciół – wyjaśnił.
To coś nowego. Podział według cech charakteru. Robi się coraz ciekawiej.
- Gryffindor. Lub Hufflepuff. Co to za różnica? – powiedziałem po chwili wahania.
Nie sądziłem, że jestem jakiś szczególnie sprytny. A co do inteligencji to niemal byłem pewny. Rozumem nie grzeszyłem, jak często przypominała mi Ann.
- W sumie żadna – odparł cicho chłopak, a ja byłem pewny, że jakieś znaczenie ma, przynajmniej dla niego.
***

Chwilę potem poszliśmy spać, świeca została zgaszona, okno otworzone, aby wpuszczało trochę zimnego powietrza, my na wpół rozkopani próbowaliśmy zmusić umysł do odpoczynku.
Wiedziałem, że nie tylko ja nie śpię. Co chwila ktoś obracał się na drugi bok, poprawiał poduszkę, ale nikt nie mógł zasnąć. Co się dziwić? Spaliśmy w jednym pokoju, a nazwanie nas chociażby znajomymi byłoby naciąganiem prawdy.
- Macie może pluszaki? – spytał nagle Oktawian, podnosząc się z łóżka i lustrując Harry’ego i Rona wzrokiem.
Jęknąłem, opatulając się mocniej kocem. 

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział piąty, czyli poznajemy herosów!

Napisałam! Nareszcie. Jeszcze tylko przeniosę ich do Hogwartu i pójdzie jak z górki :3 Notki powinny pojawiać się częściej i być dłuższe, więc wszyscy się cieszmy. 
Krótko i zwięźle: 
Niezbyt podoba mi się ten rozdział, że Harry trochę inaczej się zachowuje, ale mam nadzieję, że nie będzie to Wam przeszkadzać. 
PS: Co sądzicie o nagłówku? Proszę o szczere opinie, chcę wiedzieć, jaki jest efekt znęcania się nad programem graficznym XD
PS2: Następny rozdział pojawi się, jak zobaczę KILKA szczerych komentarzy. I przez kilka rozumiem powyżej pięciu. Czy to szantaż? Nie, ale trzeba jakoś motywować, prawda? 
PS3: Jeśli znajdziecie zbłąkane przecinki, nie zwracajcie na nie uwagi. Po prostu moja znajomość interpunkcji znów się zbuntowała. 
***

Harry
- Właśnie oni… Są nowymi uczniami Hogwartu z wymiany. Na moją prośbę dyrektor ich szkoły przysłał ich do mnie. Pomogą nam ulepszyć nasz system, przy okazji samemu się ucząc – wyjaśnił profesor ze stoickim spokojem, wchodząc do olbrzymiej jadalni, zdecydowanie za dużej na samych członków Zakonu Feniksa, ale teraz po przybyciu „gości” idealnej.  Szedłem tuż za nim, wpatrując się zirytowany w tył jego głowy.
Czemu ignorował całkowicie moją obecność? Rozumiem, że miał problemy przez to, że gadał o odrodzeniu Voldemorta, ale…  Bez przesady. Czy to nie ja musiałem walczyć, czy to nie ja o mało nie zginąłem, czy to nie ja musiałem patrzyć na śmierć Cedrika, czy to nie ja przeżyłem ten koszmar?
Niestety chciałbym powiedzieć, że tamta bitwa była zwycięstwem. Ale… Jak można nazwać tak śmierć ambitnego Puchona?
Nie, powiedziałem sobie. To nie czas na to. Skup się na tu i teraz, nie na wczoraj. Lecz łatwo powiedzieć, trudno zrobić.                                                                                                   
- Ale… Czy to aby na pewno rozsądne? – spytała powoli i niepewnie Molly, gdy wszyscy łącznie ze mną zasiedli przy stole.
Pewnie, że nie było rozsądne. Wprowadzać obcych do Zakonu Feniksa…? Nawet, jeśli chodziło o sam budynek. Każdy z nich może być potencjalnym zdrajcą, czy też szpiegiem. Sam Snape wystarczy, po co zwiększać ryzyko?
- Ależ oczywiście, że tak. Spokojnie, Molly. Są najlepszymi uczniami ze swojej szkoły i mają więcej doświadczenia w bitwach, niż każdy z nas. Przydadzą się Zakonowi.
Zakonowi. Są jego członkami. Oni, którzy nie widzieli, jak nikt umiera na ich oczach, nie widzieli, jak z oczu ucieka życie. Nie. Oni nic nie wiedzieli! Nie walczyli z Voldemortem, lecz mimo to zostali członkami Zakonu.
A ja, spotkałem go czterokrotnie, nie byłem tego godzien. To nie było fair. Absolutnie nie było.
Ale od kiedy to życie jest dla mnie sprawiedliwe?
Poczułem się wściekły, pominięty, jak na początku lata. Ale chyba najbardziej się po prostu zawiodłem.  I to bolało, jak drzazga w palcu, która wbijała się coraz głębiej.
- Syriuszu, wyjaśniłem ci sprawę już wcześniej. Udało się powiększyć strych? – tu zwrócił się do Syriusza. Nie do mnie. Do mnie słowem się nie odezwał, unikał mojego wzroku. Jakbym coś zrobił…
- Och, oczywiście. Cztery łóżka czeka, tylko nie wiem jak na to zareaguje Stworek. Może nareszcie umrze…? – powiedział, a w jego słowach wyraźnie pobrzmiewała nadzieja. Stłumiłem chichot. On się tak szczerze nienawidzili… Mieli powody i to dość dobre. Ja też nie pałałem miłością do tego skrzata, zachowywał się jak rasowy Śmierciożerca. Te same przekonania, nienawiść do zdrajców krwi, mugoli i tych, co im pomagają.
- Cztery? Nas jest ósemka – wtrąciła się rudowłosa dziewczyna, przyjmując godnie mordercze spojrzenie od blondynki.
- Opanowałaś podstawy matematyki, brawo – prychnął arogancko blondyn, podpierając się ręką o stół.
- Oktawianie, ty… - zaczęła gniewnym tonem ruda, wstając z miejsca.
- Rzeczywiście, panno Dare.  Panna Chase, zamieszka z pannami Weasley i Granger, a panowie Jackson i Augustus z panem Potterem i Wesley’em – przerwał jej głośno profesor. Dziewczyna opadła na miejsce, a nerwowa atmosfera wypełniła powietrze niczym azot.
Zmarszczyłem brwi, zirytowany. Mam być szczery? Dobra. Nie ufałem im. Po prostu… nie. Jak mogą tak nagle się zjawiać i wszyscy zachowują się, jakby byli nie wiadomo jak ważni?
Nie chodzi mi o to, że mnie powinni wielbić, czy coś, ale też nie znaczy, że oni powinni być wielbieni.
Poza tym nie miałem zielonego pojęcia, który to Augustus, a który Jackson. Ale miałem dziwne wrażenie, że ten chamski chłopak jest jednym z nich.
- Niestety, pewne sprawy są bardzo naglące, więc muszę was tutaj zostawić. Pamiętajcie, o czym wam mówiłem. – Tu dyrektor zwrócił się do tej bandy nastolatków, znikając za drzwiami. Zacisnąłem zęby. Nie, że coś, ale jakieś wyjaśnienia mi się należą, prawda?
- No… Więc… Ja jestem Annabeth, a ten idiota obok mnie to Percy – zaczęła Ann, wskazując na bruneta, który akurat zakrztusił się sokiem. Coś w jej głosie, przywodziło mi na myśl przywódcę. Pewnego siebie, niezachwianego, odważnego. I sądziłem, że właśnie tak ją traktowali. Jak ich lidera, tego co jest za wszystko odpowiedzialny.
- Idiota?! No weź! Przecież ciebie przeprosiłem! – odburknął Percy, rozgniewany. On… On był dziwny. Tylko tak umiałem go określić.
- A ja ci nie wybaczyłam.  Ci bliźniacy, strojący głupie miny, to Travis i Connor. Niekoniecznie w tej kolejności. Na Ze… miłość Boską, zostaw tę marchewkę w spokoju! – dodała poirytowana, gdy jeden z nich chwycił warzywo do ręki jakby był to sztylet. Hermiona i cała rodzina Wesley’ów zachichotała, a Lupin i Syriusz zdobyli się na słaby uśmiech.
Szczerze powiedziawszy, ja też z trudem powstrzymałem śmiech i napięta atmosfera ulotniła się, jakby ktoś przebił bańkę mydlaną.
- Rachel, to ruda dziewczyna, aktualnie zdzielająca Travisa w głowę – kontynuowała. Rachel zaśmiała się głośno, gdy owy Travis zmierzył ją spojrzeniem zbitego psiaka. Dziewczyna wyglądała na najweselszą z całego towarzystwa. Na głowie miała bandankę, powstrzymującą rude pukle włosów przed zasłanianiem widoku. Gdyby nie zielone oczy z pewnością mogłaby należeć do rodziny Rona.
- Ja jestem Piper, ten mordujący kotleta zwie się Oktawian, a ten głupek obok mnie to Jason – wtrąciła się brązowowłosa dziewczyna, z wplecionymi orlimi piórami między cienkie warkocze.
Oktawian był blondynem, rzucającym podejrzliwe spojrzenia na prawo i lewo, a Jason miał identyczną barwę włosów co on. Obaj jednak różnili się diametralnie. Jeden był wysportowany, drugi chudy jak patyk, jeden miał przyjazne spojrzenie, drugi wręcz przeciwnie. Jakby ktoś stworzył ich na zasadzie kontrastu.
- A ja jestem Leo i jestem boski – rzucił brunet, o równie rozwianych włosach co moje, powracając do przerwanych czynności, czyli budowania dziwnej konstrukcji z serwetek i śpiewania jakiegoś energicznego kawałka.
Bliźniacy, Travis i Connor, ryknęli donośnym śmiechem, a reszta po prostu popatrzyła się na nich współczująco.
Zaśmiałem się. Słowa Leo były takie… Głupie. Ale w pewnym sensie tak genialne.
- Miło was poznać, słoneczka. Ja jestem Molly Wesley – przedstawiła się pani Wesley, posyłając nam kolejno łatwe do odczytania spojrzenie- „przedstawcie się, bo jak nie... „
- Harry – powiedziałem, siląc się na uśmiech. Wydają się przyjaźni, ale profesor Moody też się taki wydawał, a okazał się Śmierciożercą podszywającym się pod niego. Nie zamierzałem ponownie popełnić tego błędu.
Przedstawiliśmy się po kolei, a gdy skończyliśmy Annabeth się odezwała, a jej uśmiech wydawał się być szczery. Wydawał.
- Wybaczcie nam, ale jesteśmy bardzo zmęczeni, czy moglibyśmy iść spać? Jutro mamy cały dzień na wyjaśnienia.
Syriusz od razu zerwał się z miejsca, razem z panią Weasley i Lupinem. Przepraszali za nieuprzejmość i wyprowadzili przybyszów z pokoju. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na Hermionę i Rona. Miny mieli niepewne i przestraszone.
Sam tak się czułem. Czy to jest jakiś kawał? Podstęp? Pułapka? Test?
Wszystko nie trzymało się kupy! Albo ja nie dysponowałem wszystkimi częściami układanki. Wolałem opcję numer jeden, że to jakiś durny kawał. Numer dwa znaczyła, że mają tajemnice. A ja miałem ich naprawdę dość.
Ale z drugiej strony… Oni byli w naszym wieku.Nie powinienem oceniać książki po okładce, a w tym przypadku człowieka po wyglądzie. Nie znam ich…
- Harry, co o nich myślisz? – zapytała się cicho Hermiona, przekrzywiając głowę w charakterystyczny sposób, tym samym przerywając moje rozmyślania.
- Nie wiem. Nie ufam im – powtórzyłem, a gdy te słowa tylko zostały wypowiedziane poczułem, że są prawdziwe, nie wmówione.
Po prostu nie wiedziałem, bo ich nie znałem. A w głębi ducha, chciałem, aby tak pozostało na dłużej. Ale od kiedy to los robi to co chcę?
- Jeszcze ich nie znamy. Ale masz rację, nie możemy im zaufać, Harry. Nie teraz. Wybaczcie, ale ja idę spać. Jutro mamy sprzątnąć jeden z pokoi, a ja nie chcę zasnąć… - mruknęła Gryfonka, ziewając donośnie i kierując się  w stronę pokoju.
Uśmiechnąłem się do Rona, a on odpowiedział mi tym samym.
- W tym roku postarajmy się nie wpaść w kłopoty – mruknął Weasley, dołączając w ślady Hermiony.  Roześmiałem się i również ruszyłem za nimi.

Zapowiadał się interesujący rok. I chyba po raz pierwszy, nie byłem pewny, czy w Hogwarcie poczuję się bezpiecznie. Ale nie przeszkadzało mi to. Mam przyjaciół i wojnę do wygrania, czego chcieć więcej?