niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział dziesiąty, czyli dobre wrażenie.

Tam tam ta dam! Dziesiąty rozdział ze specjalną dedykacją dla Córki Hadesa, która jako jedyna skomentowała poprzedni rozdział. Rozdział jest strasznie długi, pięć stron w Wordzie XD Mam nadzieję, że się spodoba. 

Amadea :3
PS: Następny pojawi się kiedy zobaczę trzy komentarze tutaj. Wiem, że to szantaż, ale trzeba jakoś ludzi zachęcać do komentowania :/


Percy
Rachel siedziała na tym taborecie zaledwie moment, kilka sekund, zanim czapka wydarła się:
- HU... GRYFFINDOR!!!
Klaskałem wraz z innymi, kiedy zajmowała miejsce obok jednego z bliźniaków. Uśmiechała się blado, strasznie blado. Ten efekt potęgowały jej rude włosy, przypominające płonący stóg siana.
- Co się stało? – spytała się Ann, lekko zaniepokojona. Zresztą, powinna być. Kiedy Rach wykazuje jakiekolwiek obiawy strachy, bogowie chrońcie nas. Przecież walnęła Kronosa grzebykiem w oko, bez zawahania. Przecież nie boi się byle czego.
Właściwie, nigdy nie widziałem jej, kiedy się bała. Nigdy. Więc co mogło doprowadzić ją do takiego stanu? Od zawsze wiedziałem, że gadająco-czytające w myślach czapki, nie są bezpieczne.
Ruda pokręciła tylko przecząco głową, wysyłając nam niemy sygnał „potem, nie tutaj, nie teraz”. Pokiwaliśmy głowami na znak zgody, powracając do obserwacji przydzielania pierwszaków.
Ceremonia ciągnęła się jak toffi. Kiedy już myśleliśmy, że to koniec, odnajdywał się nieprzydzielony uczeń. Przy moim ADHD, ledwo wytrzymywałem psychicznie. Leo zaczął tworzyć swoją własną piosenkę przy pomocy sztućców, co nie wróżyło nic dobrego.
Kiedy Leo, próbuje coś tworzyć twórczo, no cóż- zatyczki do uszy stanowczo nie wystarczą. Więc sobie czekaliśmy ledwo wytrzymując w jednej pozycji i nie zabijając Valdeza.
I wtedy, kiedy ostatni uczeń został przydzielony (Antoni Wirwick, Slytherin), coś się zaczęło. I niestety nie była to kolacja. Po prostu Travis i Connor zaczęli się kłócić, tak, że wszyscy skupili się na nich. Oni nieświadomie, nadal kontynuowali, oczywiście używając własnego języka, którego mało kto rozumiał.
- Ty dorabiana komórko, mówiłem ci z setkę razy, że ty byłeś odpowiedzialny za te wszystkie pułapki! – wrzasnął Connor. Westchnąłem głęboko podpierając się na prawej dłoni. Jak już zaczęli się kłócić nic ich nie mogło powstrzymać. Gnali jak huragan, a przecież wiadomo, że nie ma żadnej metody, aby go zatrzymać.
Trzeba przeczekać i reagować, kiedy trochę się zsapią.
Jeden rzucił się na drugiego. W dłoniach trzymali swoje sztylety, które w ekspresowym tempie wyjęli z połów szat. Sala zamarła. Obróciłem się, trochę znudzony, aby zaobserwować entą walkę rodzeństwa tego miesiąca.
Travis poderwał się na nogi, ruszając pędem w lewo, Connor pobiegł za nim, w szale wymachując sztyletem. Och, bogowie. Znów chcę się pozabijać.
Travis wykonał piękny przeskok z szpagatem w powietrzu nad stołem Krukonów, Connor w ostatniej chwili przeskoczył bokiem nad meblem, a jego stopa o milimetry minęły głowę jakiejś drugoklasistki.
Muszą się popisać, inaczej nie byliby sobą.
Travis obrócił się na pięcie celując ostrzem prosto w szyję brata. Ten się uchylił, ustawiając sztylet, aby go nim dźgnąć. Czyli normalna potyczka, normalnych synów Hermesa. W sumie, mogło być gorzej. Jeszcze nie zaczęli wyzywać siebie od pustych puszek po Coli.
Nie pytajcie się co to znaczy, bo na prawdę nie mam pojęcia, ale kiedy wchodzą w ten etap... Cóż, ostatnim razem domek Hermesa stanął w ogniu. Jak większość domków w Obozie, bo im zachciało się poćwiczyć żonglerkę greckim ogniem.
Nikt nie ucierpiał i Pan D. ochrzanił ich za to. Liczył na przedwczesne zwolnienie z opieki nad nami- stadem nieogarniętych i beznadziejnych herosów. Widać jak nas kocha, prawda?
Annabeth kiwnęła obok mnie głową. System, obmyślony właśnie po sfajczeniu części Obozu. Daje znać, kiedy należy interweniować. Wiecie, to nie jest takie proste, trzeba wyczuć moment, w którym zaczynają się bić dla czystej satysfakcji i chęci rywalizacji.
Półbogowie są wspaniali. Ale nie wtedy, kiedy musisz z nimi walczyć.
Podniosłem się bardzo ociężale z krzesła, jakbym ważył z tonę. Mordercze spojrzenie od Ann troszeczkę mnie pogoniło.  Jason również wstał i powolnym krokiem, z rodzaju tych, których używa się do podchodzenia do wyjątkowego niebezpiecznego i agresywnego zajęcia.
- Ty prawego, czy lewego? – spytałem się z westchnieniem syna Jupitera.
- Prawy. Na gacie Hadesa, nie mogli zaczekać z kilkunastu minut? – jęknął w odpowiedzi.
Bliźniacy nadal się bili coraz bardziej zaciekle. Stanąłem za jednym, a Jason za drugim – technika najbardziej skuteczna na rozszalałym, psychicznie chorych herosów testowana w wielu przypadkach, o których lepiej nie wspominać.
Uniosłem w górę trzy palce, zaczynając odliczanie.
Dwa.
Jeden.
Zero.
I rzuciłem się od tyłu na Travisa, wytrącając mu broń z ręki. Doznania były podobne do przytrzymywania rozjuszonego konia, który macha nogami na wszystkie strony, tak samo jak syn Hermesa to robił. Naprzeciwko mnie Jason oberwał w wyjątkowo spektakularny sposób w nos od Connora.
Rodzeństwo bardzo lubi walić innych w nosy. Można powiedzieć, że to ich własna obsesja, niezbyt przyjazna dla ich przeciwników.
- Już się uspokoiliście, dorabiane komórki? – zapytała się Rachel, a właściwie wrzasnęła na całą salę. Rozległy się pojedyncze śmiechy.
- Och, kochana nie bądź zazdrosna, przecież wiesz, że ciebie kocham najbardziej! – W tamtym momencie prawie cała sala się śmiała.
Ogarnięcie wszystkiego zajęło kilka minut. Dumbledore łatwo wybrnął z sytuacji, mówiąc, że był to pokaz umiejętności, które uczniowie mogą nabyć w tym roku szkolnym, co u niektórych wzbudziło przerażenie, a u innych ekscytację.
Ja, osobiście, chciałem po prostu jeść.
Ale nie. Ta różowa kobieta musiała wygłosić jakąś przemowę, przez którą o mało nie zasnąłem (w niektórych momentach grający Leon się przydaje).
Właściwie, nawet nie wiem o czym była. Halo, ADHD, brak możliwości skupienia plus mega długie przemowy to, powiedzmy sobie szczerze, tragiczne połączenie.
Kiedy wreszcie, padły te magiczne słowa „ucztę czas zacząć”, byłem chyba szczęśliwszy niż na pierwszej randce z Annabeth. Chociaż w sumie, ona skończyła się na uciekaniu przed stadem harpii, więc nie ma co się dziwić.
- Percy, to wygląda obleśnie. Jak możesz to jeść? – spytała się córka Ateny. Spojrzałem na swój talerz. Naleśniki z syropem klonowym, ziemniaki, ryba, kapusta, a do popicia ciepłe mleko. Wszystko pyszne i tak dalej.
- Nie rozumiem o co ci chodzi... Przecież to idealnie się komponuje! Mleko pasuje idealnie do naleśników, a ryba do ziemniaków i kapusty! Na dodatek...
- Zamknij się, Jackson – mruknęła Pipes głosem zabarwionym Czaromową. Chcąc nie chcąc, musiałem się jej posłuchać.
Nikt nie rozumie mojego talentu do dobierania smaków.
- Mamy jutro jakieś lekcje? Trzeba się przygotować...  – powiedział Leo, a ja zakrztusiłem się swoim mlekiem.
Rachel poklepała mnie po plecach, a raczej walnęła całą swoją siłą, ale to już szczegół.
- CO? – Jasonowi oczy niemal nie wypadły z oczodołów. – Leo, może przestań pić ten sok, źle na ciebie działa...
- Och, zamknij się, Grace. Wypadałoby zrobić dobre wrażenie.
- Wiesz, na pewno nie pomoże w tym bitwa na środku Wielkiej Sali. – Delikatna aluzja do braci Stoll, którzy nagle z wyjątkową pilnością studiowali fakturę sufito-nieba.
- Dobra. Jesteście beznadziejni – rzekł wydymając wargi jak naburmuszone dziecko. Zaśmialiśmy się wszyscy razem.
- W sumie, ma rację. Posiedzę dzisiaj z Percym i trochę poczytamy – rzekła po chwili Annabeth.
O, bogowie. Chrońcie mnie.
- Nie, czekaj. Wymawia się „Akłamenti” z akcentem na MEN – pouczyła mnie Annabeth zaglądając do książki.
- No, dawaj koleś. Ja tutaj płonę ze zniecierpliwienia! – dodał Leo, stojący w płomieniach.
Jak widać, testowaliśmy, czy da się go ugasić. Na razie byliśmy na etapie poprawnej wymowy, ale coraz lepiej wychodziło.
- Aqamenti – powiedziałem, a z mojej różdżki wyleciała samotna kropla wody.
- Hmmm... Musisz się bardziej skupić, Glonomóżdżku – oceniła Ann. Posłałem jej mordercze spojrzenie, opadając na łóżko.
Znajdowaliśmy się w pokoju bliźniaków, Leona i Jasona. Mnie dorzucili do pokoju Harry’ego i reszty aby „uściślić więzy między szkołami”, czy coś w tym stylu. Rach i Annabeth dołączyły do pokoju Hermiony i jej koleżanek.
Ściany były czerwone, ze złotymi liniami przy podłodze i suficie, a łóżka królewskie i z baldachimami w kolorach Gryffindoru. Przy nogach każdego z posłań stały już kufry z rzeczami, więc nie musieliśmy ich taskać po tych schodach.
Właśnie, schody to jest dopiero coś. One się ruszają, nigdy nie wiadomo, czy akurat im nie odbije i nie postanowią się przemieścić. Jeszcze zdradliwe stopnie. Szedłem sobie spokojnie, razem z innymi uczniami, ale komu noga utknęła po kolano w tym diabelskiej machinie? Mi. Grunt to dobre wrażenie.
- Ja się poddaję, sama to zrób, mądralo.
- Aquamenti – wyrecytowała wykonując owalny ruch drewnianym patykiem, z którego wyleciała cienka strużka wody. – Widzisz?
Nie odpowiedziałem, tylko odwróciłem się do niej plecami, jak przystało na faceta z urażaną godnością. Zaśmiała się za moimi plecami.
- Która gooooodzina? – przeciągnął się Leo ziewając, już przy wyłączonym ogniu. Zerknąłem na zegarek, stojący w kącie. Dwudziesta druga.
- Pora już się zbierać... – mruknęła Piper, powoli wygramalając się z łóżka chrapiącego już Jasona. Travis i Connor też już powoli tracili energię, którą pożytkowali na obmyślaniu planu celów na ten rok.
- Dobranoc! – wrzasnąłem, wychodząc z ich pokoju. Na korytarzu przeciągnąłem się, jak kot. – Więc do jutra? Słodkich snów – mruknąłem, przytulając Ann i widząc jak odchodzi z córką Afrodyty.
Kiedy wszedłem do własnego pokoju, gęstą atmosferę można było kroić nożem. Właściwie, uformowały się dwa obozy- na jednym z łóżek siedział Seamus z Deanem, a na drugim Neville, Ron i Harry.
Nie chciałem wiedzieć o co chodziło, jeśli czegoś się nauczyłem od synów Hermesa oprócz pilnowania swojego portfela w ich obecności, to właśnie tego- nie wtrącaj się do nie swoich spraw, jeśli nie widzisz w tym zysków.
Tutaj zysków nie dostrzegłem, więc przywitałem się, wymieniłem kilka oczywistych życzeń na czas snu, przebrałem się i udałem w objęcia Morfeusza, w dokładnie takiej kolejności, licząc na miły sen.

Tsa. Marzenia.

piątek, 21 listopada 2014

Uwaga!

Uwaga, uwaga!
Chcę Was poinformować, że zakładam drugiego bloga, przeznaczonego na opowiadania o PJ i HP, na razie jest tylko pierwsza część jednego, ale tam przynajmniej przez najbliższy miesiąc będą pojawiać się posty regularnie.
Nie to co to tutaj, że albo pojawiają się za często albo wcale XD
(link: http://magia-historii.blogspot.com )

Amadea :3

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział dziewiąty, czyli domy.

Ekspresowe tempo, moi kochani. Ale jak mówiłam - teraz już górki!
Enjoy, czrodzieje/herosi!

Amadea :3
PS: Nawet nie wiecie, jaka jestem dumna, nigdy nie myślałam, że dojdziemy aż do 3000 wyświetleń! Następny cel- 4000! :')
***
Rachel


 Dojechanie do tej całej szkoły, zabrało stanowczo zbyt dużo czasu. Szczególnie, kiedy ten palant, głąb, Oktuś, wmawiał mi, że nie jestem PRAWDZIWĄ wyrocznią. Rozumiecie? Ja. Fałszywa! Miałam ochotę go zabić, ostrym narzędziem i widzieć jak błaga na kolanach o łaskę. Jeszcze ten inny, jak mu było...
A, Draco, nagle pojawił się w naszym przedziale i zaczął się nas pytać, o jakieś rzeczy. Leo szybko zatrzasnął mu drzwi przed nosem, zresztą w samą porę, bo Percy miał ochotę zabić tego blondyna.
 Więc droga minęła mi na kłóceniu się. Każdy o tym marzył, prawda? Prawda? Chyba jednak nie.
 Na szczęście stosunkowo szybko dojechaliśmy. Ale z drugiej strony, przez jakieś półgodziny ogarnialiśmy jak się wkłada te dziwne szaty, gracji dorównujące najprawdopodobniej worek po kartoflach.
Chociaż nie. Worek ma swoją sławę i piękny „look”. Szaty tego absolutnie nie miały.
Owszem, byłam w niewniebowzięta i od śmiechu dostałam kolki, kiedy Oktuś zaplątał się w szatę. (Mina buraka, jak słodko!).
 Ale kiedy moja głowa utknęła w rękawie, nie było mi już do śmiechu. Wszyscy się ze mnie nabijali, to było O.K.R.O.P.N.E., i tak było to aż na tyle istotne, aby zapisać to w postaci skrótu. Wygląda w ten sposób bardziej... Dostojnie.
 Ale wracając, kiedy wysiedliśmy z naszego wagonu, usta niemal opadły nam do ziemi.
 Zamek był ogromny i piękny, na tle zachodzącego słońca, które rzucało na jego ściany złote cienie. Woda w jeziorze skrzyła się, wyglądając jak płynne złoto. Las wyglądał, jakby płonął czerwienią i ostrą żółcią.
 Mimo, że zamkowe cegły miały szary kolor, czuło się niemal ciepło. Jakby rodzinnego ogniska, ciepłego posiłku i takich tam pięknych rzeczy.
 Dom. To nasz nowy dom. Uśmiechnęłam się do siebie, patrząc porozumiewawczo na bliźniaków. Ich zielone oczy wpatrywały się w krajobraz, jakby po raz pierwszy widzieli coś równie pięknego. Annabeth bezgłośnie mówiła o architekturze budynku, trzymając za rękę niemal śliniącego się Percy’ego. Piper i Jason, opierali się o swoje głowy, uśmiechając od siebie, jak para zakochanych, którymi przecież byli.
 Nawet Oktawian z wrażenia, upuścił swojego pluszaka.
 I staliśmy tam przez chwilę, ciesząc się widokiem, kiedy za nami rozległ się dudniący głos wielkiej kupy cielska, przynajmniej tak gajowy wyglądał na pierwszy rzut oka.
 - Pirwszoroczni! Amerykanie! – wrzeszczał, około dwa metry od nas. Jedno słowo- auć.
 Stanęliśmy w tłumie pierwszaków, sięgających nam do ramion. Czułam się jak w morzu krasnali, ale te dzieci niemal od nas nie uciekły, kiedy na nie spojrzałam. Humor od razu poszybował w górę, wiecie?
 Wsiedliśmy na małe, bardzo chwiejne łódki. Wylądowałam z bliźniakami i Oktawianem, a każdy kto ich zna, wie, że nie jest to za dobre połączenie, szczególnie, kiedy ten trzeci jęczy jakby ktoś go molestował.
 Więc, tylko ja dojechałam sucha na drugi brzeg. Reszta zaliczyła zimną, rzeźką kąpiel. Ale kiedy oni, próbowali się wypychać i tak dalej, ja podziwiałam widoki. Widziałam dziwne istoty pod taflą wody, ptaki lecące po niebie i słyszałam szum wiatru, buszującego w lesie. Ogólnie wszystko wyglądało jak z pięknej, cudnej, wyidealizowanej bajki dla maluchów.
 Z tą różnicą, że miejsce w którym byłam, było jak najbardziej prawdziwe i wspaniałe.
 Szkoda, że przejażdżka trwała tylko kilka minut. Szkoda, że musiałam ją znieść z tymi inteligentnymi inaczej. Ale i tak było wspaniale.
***
 Kiedy wkroczyliśmy do Wielkiej Sali, wśród wszystkich młodszych uczniów, myślałam, że moje policzki przyjmą barwę moich włosów. Wszelkie spojrzenia skupiły się na nas, herosach przebranych w czarne sukienki.
 Na podest wyszedł profesor Dumbledore, a wszystkie rozmowy ucichły natychmiast. Nie to, co jest podczas wystąpień Pana D., gdzie każdy drze się przez salę na każdego. Tutejszy dyrektor budził szacunek.
-  Witam wszystkich uczniów, w nowym roku szkolnym! – zaczął powoli. – W tym roku mamy przyjemność gościć, uczniów prosto z Ameryki, którzy przybyli do nas, aby poszerzyć swoją wiedzę na temat świata Magii. Mam nadzieję, a raczej pewność, że zaprezentujecie się z jak najlepszej strony naszym gościom! – pulchna kobieta, w oczodajnym różowym kostiumie chrząknęła. – Przejdźmy teraz, do momentu na który wszyscy czekali! Przydzielmy uczniów do poszczególnych domów!
 Stoły zawrzały, na środek wzniesiono stołek z podartą czapką na nim leżącą.
 Czapka zaczęła śpiewać. Ale większe dziwi się już w życiu słyszało i widziało.
- Lat temu tysiąc z górą,
Gdy jeszcze nowa byłam,
Założycieli tej szkoły
Przyjaźń szczera łączyła.
Jeden im cel przyświecał
I jedno mieli pragnienie,
By swą wiedzę przekazać
Przyszłym pokoleniom.
"Razem będziemy budować!
Wiedzy pochodnię nieść!
Razem będziemy nauczać
I wspólne życie wieść".
Gdzie szukać takiej zgody
I tak głębokiej przyjaźni:
Czworo myślących zgodnie
I nie znających waśni.
Gryffindor i Slytherin
zgadzali się nawet w snach.
I zawsze widziano razem
Ravenclaw i Hufflepuff.
Jak więc taka przyjaźń
Już wkrótce się rozpadła?
Tego młodzież dzisiejsza
Przenigdy nie odgadła.
Slytherin nagle oświadcza,
Że ani mu się śni,
Nauczać magii takich,
Co nie są czystej krwi.
Ravenclaw na to rzecze,
Że bystrych nauczać chce,
Gryffindor że ceni dzielność
Bardziej niż czysta krew.
Hufflepuff chce uczyć wszystkich,
Jak głośno oświadczyła.
Sporu nie rozstrzygnięto
Ja tego świadkiem byłam.
Bo każdy z założycieli
W domu swym rządzić chce,
Każdy przy swoim wyborze
Do końca upiera się.
Slytherin przyjmuje takich,
Co mają czystą krew,
Co mają więcej sprytu
Od uczniów domów trzech,
Ravenclaw bystrych ceni,
Gryffindor dzielnych chce,
A Hufflepuff resztę uczy
Wszystkiego co sama wie.
Tak więc spór zakończono
I przyjaźń się umocniła,
Na wiele lat powróciła.
Lecz później znów niezgoda
Wśród czworga się zakrada,
Na błędach wykarmiona,
Czai się w sercach zdrada.
Domy, co jak filary
Dzielnie wspierały szkołę,
Zaczęły sobie nawzajem
Narzucać swoja wolę.
I już się wydawało,
Że koniec szkoły bliski,
Że odtąd druh druhowi
Stanie się nienawistny,
Że miecz o miecz uderzy
I wnet poleje się krew,
Gdy wtem Slytherin stary
Odchodzi z zamku precz.
I choć ucichły waśnie,
Choć spory wygaszono,
Odtąd we wspólnym dziale
Już się nie jednoczono.
I dotąd zgodna czwórka
Niezgodna trójką się stała,
Tiara przydziału
Prof. McGonagal trzymająca Tiarę Przydziału

I odtąd domy Hogwartu
Dzieli różnica niemała.
A teraz mnie posłuchajcie,
Wybiła wasza godzina,
Teraz Tiara Przydziału
Rozdzielać was zaczyna.
I chociaż nie wiem sama,
Czy błędu nie popełnię,
Ten przykry obowiązek
Dziś wobec was wypełnię.
Tak jak mi rozkazano,
Na domy was podzielę ,
Choć nie wiem , czy przypadkiem
Przyjaciół nie rozdzielę.
Choć nie wiem, czy mój wybór
Do zguby wiedzie wprost.
Musze wyboru dokonać,
Bo taki już mój los.
Czytajcie ZNAKI czasu,
Poczujcie grozy tchnienie,
Bo dzisiaj Hogwart cały
Osnuły złowróżbne cienie.
Wróg z zewnątrz na nas czyha,
Śmiertelny gotując nam cios, .
Musimy się zjednoczyć
By złowrogi odwrócić los.
Wyznałam wam cała prawdę,
Niczego nie ukryłam
I Ceremonię Przydziału
Za chwilę rozpoczynam * – zakończyła swój monolog.
  Kiedy skończyła opowiadać miałam dziwne wrażenie, jakbym była już świadkiem tego  i wszystko przeżywała od nowa. A nie wróży to nic dobrego. Bo jeśli miałam uczucie deja vu, znaczy, że duch wyroczni chce się odezwać.
  Gdybym wyrecytowała na środku Sali, jakąś kolejną przepowiednię, umarłabym. Zapewne w sensie dosłownym, jak i przenośnym.
-Chase, Annabeth! – krzyknęła profesor McGonagall, ze swoim nierozłącznym zaciętym wyrazem twarzy.
  Widziałam, jak moja przyjaciółka wstrzymuje oddech, na odchodnym rzuca przerażone spojrzenie swojemu chłopakowi, który szczerzy się w odpowiedzi. Jestem pewna, że córka Ateny się na nim za to zemści. A ja, chciałabym być przy tym...
  Kiedy wreszcie założyła tę tiarę na głowie, czapka zaczęła coś mamrotać do siebie. Byłam za daleko, aby słyszeć, ale widziałam, że Annabeth jej odpowiada szeptem.
- RA... GRYFFINDOR! – stół Gryfonów niemal zawrzał.
- Jackson, Percy!
  Syn Posejdona powtórzył tą samą czynność co jego dziewczyna, tylko trochę dłuższą uciął sobie pogawędkę z tiarą. Z każdą sekundą, bicie mojego serce osiągało kolejny poziom prędkości. W tamtym momencie, zasuwało jak porządny kolarz, na porządnym rowerku.
- GRYFFINDOR!
  Ponownie zawrzał stół. A ja czekałam z niecierpliwością na swoją kolej.

***
  Kiedy Oktawian trafił do Slytherinu, a bliźniacy, Leo, Piper i Jason dołączyli do Gryfonów, zostałam tylko ja. Kiedy mnie wyczytano, na nogach z waty podeszłam i usiadłam na tym drewnianym i chropowatym meblu, zakładając tiarę, moje serce pędziło na łeb na szyję, z prędkością światła.
  Nie chciałam trafić do innego domu, niż jest reszta. Nie chciałam zostać od nich udzielona, nie, nie teraz, kiedy byliśmy razem, wszyscy.
  Przed wami wielka misja, herosi. Nie widzę przyszłości, jak ty, ale wiem, że będziecie wystawieni na sporo prób. Na końcu właśnie ty możesz najwięcej stracić.
 Odezwał się skrzeczący głos prosto w mojej GŁOWIE! Chyba zwariowałam kochani, po wszystko co przeszłam, słyszę głosy w głowie. Mimo to, odpowiedziałam, jak przystało na porządnie stukniętą osobę.
  - Dlaczego?
Dowiesz się już niedługo. Niech bogowie mają was w swojej opiece.

Czapka nabrała powietrza z cichym szelestem. I krzyknęła, tak, że na stołach zatrzęsła się zastawa.


* Jest to fragment książki pt. "Harry Potter i Zakon Feniksa" autorstwa J.K.Rowling.

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział ósmy, czyli po początek.

Krótko i zwięźle- enjoy!

***
Rozdział ósmy, czyli początek.

Najważniejszy w każdym działaniu jest początek.
Tak, przynajmniej stojąc na peronie 9 i ¾ sądziła Annabeth Chase, córka Ateny. Akurat przypomniała sobie to zdanie, wypowiedziane przez jakiegoś greckiego filozofa. Chyba Platona, ale nie była tego do końca pewna- zbytnio skupiała się na zegarze.
A ten, przesuwał swoją najdłuższą wskazówkę, w tempie która bynajmniej jej nie zadowalała. Do przyjazdu pociągu zostało jeszcze całe, długie i okropne dziesięć minut.
Mimo to, peron był już cały zapełniony- na prawo, lewo ludzie. Na wprost i z tyłu tak samo. I niektórzy z nich, nawet nie ukrywali zaciekawionych spojrzeń. Dobra, w zasadzie to przeszukiwali tłum w poszukiwaniu kogoś znajomego, ale Ann wątpiła, żeby zatrzymywanie na nich wzroku było dziełem tylko przypadku.
Działo się to zdecydowanie za często. A najgorzej znosił to Percy.
Po raz kolejny niecierpliwie przestąpił z nogi za nogę, tym samym stając na jej stopie. Wysłała mu mordercze spojrzenie, ale on nawet tego nie zauważył. Rozglądał się dookoła, jak... wariat. Nie oszukujmy się, moi mili. Kto normalny kręci średnio co dwie sekundy głową? Nikt.
Odchrząknęła. Raz. I drugi. Zareagował dopiero za piątym.
- Percy, wyglądasz, jakbyś właśnie uciekł z psychiatryka – powiedziała, wywracając oczami. Percy zdobył się na słaby uśmiech.
- Wiesz, czuję się jak jakiś durny okaz z zoo. Przypomnij mi, abym nigdy nie odwiedzał ponownie tego miejsca. Zwierzęta muszą czuć się tam okropnie! – jęknął, wykonując swój tradycyjny w ciągu ostatnich piętnastu minut przegląd otoczenia.
- Było nie zakładać tej neonowej koszuli – odmruknęła, spoglądając na jego pomarańczową koszulkę. Podczas gdy większość osób ubrana była w odcienie zieleni, szarości i ewentualnie brązów, on zdecydował się na ten kolor. Chciał czuć połączenie z Obozem, za co Annabeth niezbyt go winiła.
- Bardzo zabawne – odrzekł z miną, jakby kazała mu zjeść paczkę cytryn. Wzruszyła ramionami, z trudem powstrzymując chichot, kiedy wyciągnął z walizki szarą bluzę i założył ją na wierzch, ukrywając pomarańcz pod spodem. - Leo już kogoś męczy.
Ann zerknęła na owego Leona, o którym wspomniał. Zajęty był rozmową z jakąś blondynką, z rzodkiewkami w formie... Właściwie, to chyba miały być kolczyki. Zmarszczyła brwi, widząc, że dziewczyna wydaje się z nim dobrze dogadywać.
Nie, że nie lubiła Valdeza. Po prostu wiedziała, że czasami rozmowa z nim, kiedy posiada tak dobry humor grozi wieloma konsekwencjami. Nie dobrze jest dla nikogo, kiedy jest przesadnie wesoły.
- Ile tak gadają? – spytała się przenosząc wzrok na swojego chłopaka.
- Kilka minut. Ale wydaje mi się, że całkiem nieźle się dogadują – nagle, przechylił głowę w bok, a jego mina stała się wyjątkowo głupia. – Właśnie dała mu naszyjnik z jakiegoś drewna... Nie to korki. Wiesz co? Wydaje mi się, że do siebie pasują.
Annabeth zaśmiała się cicho, nie chcąc obracać głowy. Spojrzała jeszcze raz na zegar. Za trzy minuty przyjazd.
Kiedy każdy, bez wyjątku, usadowił się w przedziale, wszyscy odetchnęli z ulgą.  Pociąg, czerwony i wielki, z lokomotywą z której buchały kłęby szarego dymu i rzędem ciągnącym się za nim wagonów tego samego koloru, zjawił się punktualnie.
Zatrzymał się normalnie, tak jak zwykły pociąg powinien, z cichym piskiem i powodując lekki powiew wiatru. I zaczął się jakby wyścig, na końcu którego czekała bardzo atrakcyjna nagroda. Wolny przedział.
Stwierdzenie, że szaleństwo nie udzieliło się herosom byłoby kłamstwem. Oni również pobiegli, jakby gonił ich jakiś wyjątkowo groźny potwór, w czym mieli już jakieś doświadczenie. Ciągnęli za sobą po dwie walizki i niemal śmiali się na głos, widząc innych z pokrowcami na zbroje i białą broń. Oni, jak zwykle zresztą, przypasaną ją mieli po boku.
Wiedzieli, czy może raczej to czuli, że Mgła po prostu na to nie działała, ale też wiedzieli, że nikt nie uzna to za dziwne pośród czarodziei, którzy sami mieli takie wyposażenie. Po drugie, nie mieli ochoty na bycie „bezbronnymi”. Ich umiejętności posługiwania się magią były dosyć przeciętne.
A Annabeth po prostu wiedziała, że potwory mimo czarodziei spróbują ich zabić. Inne możliwości byłby zbyt piękne.
Do drzwi wagonu dobiegła jako jedna z pierwszych. Na coś się przydały te setki bitew o sztandar z dwoma tonami metalu na sobie.
Wpadła do środka, niemal nie zaliczając pięknego upadku z efektem „łał” na początku. Jednak, znalazła wolny przedział. I usiadła w nim, zadowolona z siebie i z tego, co nastąpi.
Dojadą do Hogwartu. Przygoda się rozpocznie. I zacznie pracować na powstrzymanie kolejnego końca świata.
Normalne wyzwanie, dla normalnego człowieka, z normalnymi rodzicami. Luz.
Ale wracając, siedzieli w wagonie numer 5, przedziale trzecim i rozmawiali, jak zwyczajni nastolatkowie w drodze do szkoły.
No, może nie całkiem zwyczajnie.
Travis i Connor kłócili się o jakieś miny, że ustawili je na złym wzgórzu, czy coś w tym stylu. Annabeth skupiała się na krajobrazie za oknem- na mijanych pagórkach, drzewach, miastach i rzekach. Wszystko zdawało jej się tak... Przeciętne.
Mimo, że ze zdenerwowania strzelała palcami, nie czuła jakiegoś niezwykłego zdenerwowania. Po prostu zwykłe podniecenie przed nieznanym. Rozluźniła się, opierając głowę o szybę. Szybko jednak nią stamtąd oderwała- wstrząsy nie były zbyt przyjemne dla czaszki.
Rachel dyskutowała z Oktawianem i było widać, że najchętniej by się pobili. Leo, Percy i Jason gestykulowali pochyleni nad kufrem, ustawionym pomiędzy ich nogami. Nie wszystkie zmieściły się na metalowej półce, lśniącej w południowym słońcu.
Naprzeciwko niej Piper plotła bransoletkę ze sznurków- od kiedy jedna z jej przyrodnich sióstr jej to pokazała, Annabeth nie widziała jej bez kłębka włóczki, czy czegoś w tym stylu.
- Odpierwiastkuj się, ty ilorazie nieparzysty, bo jak Cię zalgorytmuję, to Ci zbiór zębów wyjdzie po za nawias! – krzyknął Travis z miną tak dumną, że Ann wydawało się, że zaraz wybuchnie z tej pewności siebie.
- Co? – odparła Connor, marszcząc brwi z wyrazem twarzy tak głupim, jak tylko dzieci Hermesa potrafią wyczarować na zawołanie. Talent od ojca, pomyślała ironicznie.
- Nie mam pojęcia. Znalazłem na internecie, bracie – odparł wzruszając ramionami. Connor wykonał „facepalma” po prostu się załamując. Tsa, nie należeli do geniuszy. Ale głupi też nie byli.
Córka Ateny uśmiechnęła się do bliźniaków, włączając do ich rozmowy.

Hogwarcie, herosi nadchodzą, przygotuj się. 
Czas start.
Dziewięć miesięcy, dwa dni, trzy godziny do rozstrzygnięcia, kochani.