Hej?
Właściwie, nie wiem od czego zacząć.
Przepraszam. Tak strasznie przepraszam.
Praktycznie rok nie dawałam znaku życia. Mogłabym to zwalić na szkołę, ale ona ponosi tylko część winy.
Prawda jest taka, że nie miałam chęci.
Zapomniałam o moich dwóch ukochanych seriach.
Ale przede wszystkim zapomniałam o tej garstce osób, która to czyta.
Przepraszam. Na prawdę przepraszam. I wiem, że nie mam jak Wam to wynagrodzić.
Możecie się na mnie wydzierać. Proszę bardzo. Nie będę zła, bo wiem, że postąpiłam źle.
Czemu nie zawiesiłam bloga? Bo wiedziałam, że jakbym to zrobiła, to już bym nigdy nie wróciła. A chciałam wrócić.
Dlatego powracam. I dam z siebie wszystko. I już nikogo nie zawiodę.
Przysięgam na Styks.
Amadea
***
Rozdział czternasty, czyli eliksiry
Rachel
Rachel była przerażona,
wystraszona, i szczerze powiedziawszy, miała wszystkiego dość. W takich chwila
jak tamta, nienawidziła siebie.
Nienawidziła bycia
wyrocznią. Przez wizje. Głupie, głupie wizje. Czemu wyrocznia chociaż raz,
jeden jedyny raz nie mogła mieć wizji pełnej sielanki i radości? No tak. Bo
duch wyroczni był straszną jędzą.
Czasami Rachel mogła
przysiąc, że słyszy jej myśli. Te wredne uwagi, rzucane na wiatr. A czasami
wydawało jej się, że panikuje. Ale najczęściej miała ochotę udusić samą siebie,
byle to coś w jej głowie się zamknęło.
Ale życie nie jest takie
proste.
Bo jej życie musi być
przecież pełne min i kolców.
- Rachel, rusz się!
Blokujesz drogę! – Travis zawsze był bardzo miły i pełny grzeczności.
Szczególnie wirując w powietrzu pomiędzy jednym, a drugim stworem. Rachel w
tylko na niego spojrzała, przygryzając wargę. Czemu on musiał być taki
beznadziejny?
Dobra, skup się Dare. Ta wiedźma zawsze
podrzuca ci najgorsze rzeczy, więc tym razem to była tylko jedna wersja. Skup
się na wywijaniu tym ostrym, nieporęcznym sztyletem, tak samo jak reszta. Tylko
z większą gracją.
Rachel spojrzała na pole
walki. Albo na miejsce lekcji. Te dwie rzeczy w tamtym momencie były przecież
tym samym. Praktycznie wszyscy stali nieruchomo w miejscu, wyklinając cały
świat i głównie sadystycznego nauczyciela. Swoją drogą, ten aktualnie latał nad
nimi na miotle, krążąc jak sęp nad padliną, i pijąc swoją kawę z kubka z
napisem „The best teacher on the world”. Ego miał niezłe. I szatański uśmiech
był niczego sobie.
Po chwili namysłu, bardzo
szybkiego, Rachel stwierdziła, że zostawi walkę profesjonalistom. Bo i tak nogi
jej się trzęsły, a dłonie drżały.
Na co to ona narzekała?
Ach tak.
Głupie, głupie
przepowiednie.
Percy
Jeżeli Jeremy’ego uznałem
za najlepszego nauczyciela świata w ciągu zaledwie ułamka sekundy (kto nie
kocha sadystów, prawda?), tak samo szybko znienawidziłem profesora Snape’a.
To nie dlatego, że Harry
narzekał na niego przez praktycznie cały nas pobyt na Grimmauld Place, na prawdę
nie dlatego. Chodziło o jego spojrzenie. I oczy. I wieczny, sarkastyczny
uśmiech.
Przypominał kogoś, kogoś,
kto chciał zniszczyć świat. Nie, że była to jakaś nowość, każdy pragnął
zniszczyć świat w świecie bogów greckich i rzymskich.
Ale ten człowiek miał oczy
Gai, która pojawiała się mu w snach. I jej uśmiech.
Jego lekcje, swoją drogą,
nie przypominały raju według Percy’ego Jacksona. Nie było tam niebieskich
ciastek, a każdy wie, że takie są najlepsze. Może i nie było tam potworów, ale
czasami potwory były lepsze od ludzi.
Konwersacja z randomowym
monstrum była zwykle taka sama:
Heros: O nie, kolejny
brzydki potwór.
Potwór: Zjem cię, głupi
herosie!
Heros: Też tęskniłem!
Percy sądził, że czasami
porządna i kulturalna rozmowa na miecze z własnym wrogiem, który próbuje ciebie
zabić, jest dużo lepsza niż lekcja Eliksirów. Ale lepiej zacząć od początku.
Najpierw czekali dziesięć
minut na powrót Leona Valdeza do świata ruszających się. Bo kto, jak nie on,
przegrałby z wojownikami ziemi?
- To nie moja wina! Było
ich TRZECH!- Leo bardziej próbował przekonać siebie niż resztę, że to nie jego
wina. Nikt go i tak nie słuchał.
- Może powinniśmy poprosić
kogoś o pomoc? – zastanawiał się Jason.
- A widzisz tu kogokolwiek?
Wszyscy nagle się po prostu ulotnili! – westchnęła Piper.
- Chyba powinniśmy znaleźć
lochy – stwierdziła Ann.
- Lochy? Czy to przypomina
ci jakiś średniowieczny zamek? – spytał się Leo. Potem spojrzał na budynek. –
Ok, chodźmy poszukać lochów.
- Brawo Leo.
W ten sposób, po około
piętnastu minutach, Percy wraz z przyjaciółmi doszli do Sali, gdzie odbywały
się zajęcia profesora Snape’a. (Brzmi jak początek jakiejś bajki dla dzieci.)
Oczy wszelakiej barwy
zwróciły się na nich. Jakby byli cudem. W sumie, wyglądali trochę okropnie,
zziajani i czerwoni na twarzy.
- Kogo ja tu widzę. Nasi
Amerykańcy zaszczycili nas swoją obecnością. – Jego ironia niemal nabrała
kształtu.
- Przepraszamy, nie
mogliś... – zaczęła Ann, ale nauczyciel przerwał jej głosem jak stal.
- Minus trzy punkty dla
Gryffindoru. Za każdego z was. Siadać.
Gryfońscy uczniowie wydali
dźwięk rozpaczy. Herosi z grobowymi minami i przekleństwami w myślach usiedli
na wolnych miejscach, na końcu klasy.
- Jak już wcześniej wspomniałem,
zanim mi przerwano – zaczął profesor, spoglądając znacząco na Percy’ego.–
Dzisiaj będziemy warzyć pewien specyficzny eliksir. Eliksir rozśmieszający,
mało składników, ale najmniejszy błąd zniszczy efekt. Tutaj... – Machnął
dłonią, a na tablicy pojawił się przepis, którego Percy jako dyslektyk nie mógł
odczytać. Ale mimo tego pokiwał głową z zamyśloną miną, jakby wszystko
rozumiał.
- Macie recepturę... Za godzinę
macie oddać gotowy eliksir do mnie, na zaliczenie oczywiście.
Po czym usiadł na krześle, a jego
czarna szata i blada twarz sprawiła, że przypominał osobę niemal umarłą. Percy
ustawił kociołek, odgarnął włosy z czoła, podrapał się po nim i zamarł.
- Właściwie... Jak włączyć
płomień?
Annabeth, siedząca obok
niego, zmarszczyła brwi. Spojrzała na
palnik i również zamarła.
- Percy, nie mam zielonego pojęcia.
- Mądralińska, zawodzisz mnie.
Oberwał mocnym kopnięciem w
piszczel. Bardzo, bardzo mocnym.
- Leo, podpal to. – Leo odwrócił
się do nich na dźwięk swojego imienia, ze swoją typową miną. Miną „nie
rozumiem”.
- Podpalić? Zawsze i wszędzie,
ale co? – Uśmiech sprawił, że Percy aż się skrzywił. Nadal miał żal do syna
Hefajstosa o spalone łóżko i niemal cały domek w Obozie.
- Palnik. Nic innego. Tylko
palnik. Żadnego stawania w ogniu.
Leo obdarzył Ann smutnym spojrzeniem, ale wykonał jej prośbę bez
zastrzeżeń.
- Dobra, ogień mamy. Teraz, co
tam jest napisane?
- Glonomóżdżku, jesteś na prawdę
beznadziejny.
- Dzięki, staram się.
- Co to ma być? – Kiedy profesor
stanął nad jego kociołkiem i do niego zajrzał, jego oczy niemal wyskakiwały. Po
raz pierwszy widział, tak genialny eliksir Rośmieszający zapewne, pomyślał z
ironią Percy, krzywiąc się nad zapachem wywaru.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział
szczerze. Wszyscy, prawie, mieli urocze mgiełki unoszące się nad roztworem. U
niego zamiast tego był czarny dym, zataczający kręgi i bulgoczący.
- Przypatrz się recepturze.
Dodałeś liście mgiełki. A powinieneś? – niemal wysyczał koło jego ucha.
Na prawdę Percy chciał mu odpowiedzieć. Ale nie umiał. Przed
jego oczami litery tańczyły radosną sambę na czarnym tle.
- Nie widzę, jestem dyslektykiem.
Snape uśmiechnął się zwycięsko.
Percy się skrzywił.
- Liście maglu, Jackson. Liście
maglu. – Machnął dłonią, a z kociołka Percy’ego zniknęło właściwie wszystko.
- Masz jeszcze dwadzieścia minut.
Lepiej się pośpiesz.
Snape był bardzo dumny z tego, co
zrobił. A Percy był bardzo, bardzo zły, słysząc chichot Oktawiana z drugiego
końca Sali.