Okej, mam kilka ogłoszeń parafialnych. Może zacznijmy od dobrych wieści:
1. Rozdział 2 w trakcie pisania
2. Od następnego rozdziału postaram się, żeby co tydzień był nowy post, ale łatwo to brzmi tylko w teorii.
I to tyle z dobrych informacji. Złych jest tyle samo, spokojnie...
1. Kolejny rozdział pojawi się najszybciej za 10 dni, niestety szkoła mnie zabija.
2. Od teraz aby pojawił się następny post muszę mieć powiedzmy... 3 komentarze, to mi wystarczy.
Przepraszam i pozdrawiam,
Amadea
poniedziałek, 14 kwietnia 2014
niedziela, 6 kwietnia 2014
Rozdział pierwszy, czyli jak poznałam Świętego Mikołaja
Na wstępie przepraszam za tą długą przerwę, ale szkoła wykańcza :/. Postaram się, aby kolejny rozdział powstał max za dwa tygodnie.
Nie jestem w pełni zadowolona z tego, co stworzyłam. Możliwe,że ta notka jest do bani, ale cóż, obiecałam, że dzisiaj się pojawi- no to jest.
Wyznaję zasadę: czytam= komentuję!
Pozdrawiam,
Amadea
Nie jestem w pełni zadowolona z tego, co stworzyłam. Możliwe,że ta notka jest do bani, ale cóż, obiecałam, że dzisiaj się pojawi- no to jest.
Wyznaję zasadę: czytam= komentuję!
Pozdrawiam,
Amadea
***
Reachel
Jak poznałam
Świętego Mikołaja
Wyszłam z Wielkiego Domu, od razu kierując się do mojego
pokoju. Niestety po drodze Ann mnie
złapała i zaczęła się ekscytować misją, nie zwracając uwagi, że moje myśli
zaprząta coś innego. Co kilka chwil rzucałam entuzjastyczne: „No wiem” lub
„Będzie super”.
Ona uwierzyła w tą całą gadkę Chejrona o misji, a ja?
Czarodzieje. Hogwart. Magia. Brzmiało to dla mnie jak
jakaś fantastyczna opowieść, ale ilekroć o tym tak myślałam, przypominałam
sobie, że przecież moje życie od czasu poznania Percy’ego zmieniło się nie do
poznania, sama zaczęłam żyć w fantastycznym świecie. Zawsze kiedy idę spać, mam
wrażenie, że kiedy się obudzę, będę na powrót w moim olbrzymim pokoju, a te
wszystkie wspaniałe i niebezpieczne przygody będą tylko senną marą.
Na razie zawsze budzę się tam gdzie zasnęłam, jednakże
wątpliwości nadal istnieją. A jeszcze teraz ta misja- to jest zbyt piękne, aby
było prawdziwe.
-Reachel, czy ty mnie w ogóle słuchasz- rzekła córka Ateny
budząc mnie z mojego zamyślenia.
- Eh tak, oczywiście- odparłam gorliwie kiwając głową, aby
ją udobruchać. Dzieci Ateny nienawidzą, kiedy się ich nie słucha, z czego
doskonale zdawałam sobie zdawać sprawę.
- To o czym mówiłam?- spytała miażdżąc mnie wzrokiem.
Ale Bogowie! Skąd ja mam to wiedzieć, przecież jej nie
słuchałam. Zaczęłam gorączkowo myśleć, o czym mogła mi opowiadać. Po kilku
sekundach zaczęła się niecierpliwić. A uwierzcie, niecierpliwiąca się heroska
ze sztyletem nie powinna długo czekać.
- O… Architekturze?- wyjąkałam szybko.
Ona wywróciła oczami i głośno westchnęła. To chyba była
zła odpowiedz…
- Mówiłam, że chciałabym żebyśmy były razem w pokoju-
burknęła, odwróciła się na pięcie i odeszła dumnym krokiem w stronę swojego
domku. Tylko ona potrafi obudzić takie wyrzuty sumienia, jakie zazwyczaj mam,
kiedy ją nieświadomie czymś urażę.
Mruknęłam bezgłośnie „ups” i również odeszłam w stronę
mojego „domku”, o ile da się tak nazwać jaskinię z elektrycznością, łóżkiem,
biurkiem, komputerem, lampą i masą przyrządów do malowania i rysowania, bo tak
właśnie wyglądał mój „pokój”.
Niektórym mogłoby się wydawać, że jest tam beznadziejnie,
a ja jako córa milionera w kółko jęczę i narzekam na niewygodę. W
rzeczywistości, wolę dom w Obozie Herosów od tego, w którym się wychowałam.
Tam na okrągło mnie pilnowano, besztano za zachowanie
niegodne córki milionera. Ojciec nigdy mnie nie pochwalił, nie zaakceptował
mnie taką jaką jestem, tylko mówił do moich niań, że źle mnie wychowują.
Często, jak byłam mniejsza, bałam się ciemności i biegłam do taty, aby mnie
pocieszył. Nic z tego. Wołał opiekunkę, która siedziała przy mnie dopóki nie
zasnęłam.
Czy ja prosiłam o tak wiele? Chciałam normalnego ojca,
który mnie pokocha.
Zaczęłam się buntować, brać udział w różnych akcjach,
kompletnie nie godnych mojej pozycji. Tata się mnie czepiał. A raczej nianie,
on nigdy się mną nie interesował.
Dlatego kochałam z całego serca obóz Półkrwi, gdzie
nareszcie poczułam się ważna, doceniana.
I nagle ta misja, która spadła na mnie jak grom z jasnego
nieba, wrzuca do kolejnego nieznanego świata, gdzie nic nie rozumiem, wszystko
jest obce.
Czy poczuję się tam jak w domu? Czy tam polubią mnie taką
jaką jestem? Czy będę musiała się zmienić? Porzucić malarstwo?- pytania kłębiły
się w mojej głowie, jak pszczoły wokół ula.
Po chwili doszłam do jaskini i przeszłam przez drzwi,
zrobione z suchych liści przez dzieci Demeter. Mój nos wypełnił się
dziesiątkami różnorodnych zapachów i ziół, zostawionych przez syna Apolla, aby
zamaskować wszechobecną wilgoć. Ściany ozdabiały setki małych portretów
obozowiczów- zrobionych jeszcze przed wojną z Gają.
Na środku pokoju stał drewniany kufer, a na nim leżała
śnieżnobiała koperta zapieczętowana bordową pieczęcią. Zapewne do tej skrzyni
mam zmieścić wszystkie potrzebne rzeczy. Ale bogowie, jak ja tam zmieszczę moje
płótna, farby, kartki i ołówki? To graniczy z cudem.
Westchnęłam. Chejron bardzo lubi poddawać herosów różnym
próbom, ćwiczącym ich zdolności. Problem w tym, że ja NIE jestem heroską i
MUSZĘ zabrać wszystkie płótna, kto wie, kiedy tam będę mogła jakieś kupić? Ja
przecież nie wytrzymam bez malowania, w ten tylko sposób mogę blokować wizje
przyszłości. Pytacie się co złego w widzeniu przeszłości? Kiedy po raz setny
oglądasz jakąś bitwę, w której jakiś głupi zamek zostaje zniszczony, to
uwierzcie, zaczyna to irytować równie bardzo, jak kolega dźgający cię ołówkiem,
podczas ważnego testu lub koleżanka wmawiająca, że kochasz kogoś kogo w
rzeczywistości nienawidzisz.
Chwiejnym krokiem podeszłam do skrzyni i chwyciłam
drżącymi dłońmi list.
Usiadłam na łóżku otwierając go, a moim oczom ukazało się
pochyłe odręczne pismo.
„Droga Reachel Elizabeth Dare,
Jeśli to czytasz, zdecydowałaś się na udział w misji,
mającej na celu powstrzymanie Lorda Voldemorta i złej bogini Nyx. Jestem Ci z całego
serducha wdzięczny, że podjęłaś ten trud i uwierzyłaś w świat czarodziejów.
Rozumiem, masz prawo czuć się urażona, że tak nagle
wpycham Cię w kompletnie obcy świat, bez żadnego uprzedzenia, ale Chejron mówił
mi wiele dobrego o Tobie i Twojej niespotykanej, jak na człowieka odwadze.
Pewnie masz wiele pytań, na które nie znasz odpowiedzi,
lecz wszystko w swoim czasie. Zapewne zastanawiasz się dlaczego wybrałem wraz z
Chejronem właśnie Ciebie- śmiertelniczkę widzącą przez mgłę.
O nie, uprzedzam Cię to absolutnie, to nie ma żadnego
związku z duchem wyroczni, nic z tych rzeczy. Wybrałem Cię, bo jesteś pełna
nadziei i wiary, a pośród herosów jest to rzadkością. Na inne pytania odpowiem
później, kiedy się spotkamy.
Proszę, czekaj na mnie spakowana pod sosną Thalii punkt
19:00, skąd Ciebie odbiorę.
Z wyrazami wdzięczności,
Profesor Albus Persival Dumbledore,
Dyrektor szkoły magii i czarodziejstwa w Hogwarcie."
Westchnęłam głęboko. Ten list wcale mi nie wyjawił
najważniejszych odpowiedzi, lecz cóż, lepsze to niż nic. I jeszcze to: „jestem
Ci z całego serducha wdzięczny…”, przecież to nie brzmi normalnie, zwracać się
tak do kompletnie obcej osoby, szczególnie jeśli ktoś jest dyrektorem ważnej
placówki oświatowej. Wydawało mi się, że dyrektor będzie normalny, ale nie on
musi przecież zwariować, moje szczęście nie pozwoli przecież na mieszkanie w
zwyczajnym miejscu.
Powoli i z ociąganiem otworzyłam kufer z nadzieją, że jest
dużo większy niż się wydaje. Niestety, w środku znalazłam żółtą kartkę, a na
niej spis rzeczy, które mam wziąć- zero wyjaśnień, a na dodatek skrzynia jest
dużo mniejsza niż na to wygląda.
Wprost genialne, jedwabiście, jak ja tam wcisnę moje
rzeczy? Leo powinien natychmiast wynaleźć walizkę, która zmieści wszystko, a
nie budować ciało dla swojego smoka Fetusa. W ogóle nie wie co jest jego
priorytetem, phi.
- Bielizna, ciepłe okrycie, płaszcz przeciw deszczowy,
mugolskie koszule i kilka par mugolskich spodni/ spódnic… Ręcznik, artykuły
higieniczne, zbroję i miecz/ sztylet, ewentualnie łuk i strzały… Resztę przedmiotów zakupicie na ulicy Pokątnej, w Londynie- odczytałam na głos i moje
spojrzenie utknęło na literach, które układały się w słowo „zbroja”. Po co, do
diaska ma mi się przydać miecz i zbroja? Przecież tam do walki powinno się
używać różdżek, czyż nie?
Jakie są te mugolskie ubrania? Jak wyglądają? Skąd ja je
mam je wytrzasnąć? Jaką resztę przedmiotów?
Ta misja coraz mniej mi się podobała. Czułam się jak w
ukrytej kamerze, jednym z durnych pomysłów Hermesa. Podeszłam do szafy,
otwierając ją. Moim oczom ukazała się srebrna zbroja ze skórzanymi paskami.
Dostałam ją razem z łukiem i strzałami rok temu na moje urodziny od Travisa i
właśnie wtedy na niego nawrzeszczałam, że przecież nie mam zamiaru walczyć w
żadnej bitwie o sztandar oraz nie chodzę na szermierkę.
- Przynajmniej raz wpadłeś na pożyteczny pomysł, ciołku
matołku-mruknęłam do siebie z uśmiechem. Dla mnie Travis i Connor to dwa ciołki
matołki, a oni doskonale zdają sobie z tego sprawę. Nigdy się nie obrażali, gdy
do nich tak mówiłam, każdy wiedział, że są oni dla mnie jak bracia, z którymi
się zawsze czubiłam.
Zaczynamy pakowanie!- pomyślałam i zaczęłam wrzucać
najpotrzebniejsze (moim zdaniem) przedmiotu do
Za pięć siódma zaciągnęłam swój kufer pod sosnę Thali,
czekając na Grovera, który taszczył z jaskini kolejne dwie walizki.
***
Sama siedziałam na pokaźnym stosie toreb, pode mną był:
kufer, jedna walizka z płótnami, dwa kuferki z pędzlami, ołówkami i innymi
dziwnymi rzeczami, dwie walizy z ubraniami. Przecież mówiłam, że nie zmieszczę
się do jednego kufra.
Zobaczyłam Ann, niosącą kolejne plany Olimpu w tubach- po
wojnie z Kronosem nadal nie skończyła projektować domu bogów.
Percy patrzył na nią z uśmiechem, siedząc na swoim kufrze,
on jako jedyny zmieścił tam wszystkie swoje rzeczy. Leo chwilę temu poszedł po
resztę narzędzi, a wokół jego walizek leżały kawałki metalu i jakieś dziwne
maszyny, których lepiej byłoby nie dotykać.
Jason i Piper spacerowali wokół sosny, a kilkanaście ich
waliz leżało pod drzewem.
Brakowało jedynie bliźniaków, ale i oni po kilku minutach
pojawili się na horyzoncie z naręczem pakunków pełnych petard, fajerwerków,
balonów i puszek Coca-Coli.
- Po moim trupie to weźmiecie!- krzyknęła Ann, patrząc ze
złością na synów Hermesa.- Mamy reprezentować godnie Obóz Półkrwi, a nie
zachowywać się jak jakieś bachory!
- Spokojnie szefowo, będziemy reprezentować obóz
najgodniej z was wszystkich- odparł ze śmiechem Travis. Uśmiechnęłam się,
zrozumiałam, że godne reprezentowanie będzie polegać na robieniu kawałów kiedy
tylko zdarzy się ku temu okazja.
Annabeth najwyraźniej też na to wpadła, bo jej dłoń
niebezpiecznie zbliżyła się do sztyletu i zrobiła głęboki wdech. Czekałam na
jej wybuch, lecz wcześniej usłyszałam głęboki huk obok mnie i podskoczyłam ze
strachu z głośnym piskiem.
Na nieszczęście, nastąpiłam na jakąś durną maszynę Leosia
i najprawdopodobniej zemdlałam.
***
Gdy się obudziłam pochylał się nade mną staruszek z długą
siwą brodą, zerkający na mnie znad okularów połówek.
- Święty Mikołaj?- zapytałam się niewiele myśląc nadal nie
do końca rozbudzona.
Subskrybuj:
Posty (Atom)