PS: Naprawdę przepraszam.
PS2: Błagam, nie zabijajcie.
PS3: Dziękuję za wszystkie długie komentarze, naprawdę, one BARDZO pomagają. Teraz, wiem, że muszę popracować nad charakterami, bo zaczynam je zmieniać. I, proszę o więcej, bo chcę wiedzieć, czy się poprawiłam. (Zapewne nie, ale co tam...)
Rozdział 6, czyli o wszystkim i o niczym.
- Ann! Zaczekaj! – powiedziałem, kiedy już chciała skierować
się w przeciwną stronę. Obróciła się na pięcie i posłała mi jedno ze swoich
morderczych spojrzeń, podpierając ręce na biodrach.
- O co chodzi? – odparła chłodno. Nadal była obrażona.
Cholera.
- Nadal jesteś zła? – spytałem kwaśno. No… Już dwa razy
ratowałem świat. DWA! Chyba ten jeden, jedyny raz, ci idiotyczni niszczyciele
Ziemi, mogliby zaczekać, tak? Ja też posiadam swoje życie. Czemu oni wszyscy o
tym zapominają? Zero empatii.
Przez moment miałem wrażenie, że po prostu odejdzie bez
słowa. Przybrała swoją minę, jedną z wielu, których nie chcieliście nigdy
zobaczyć. Usta ściśnięte w wąską kreskę, zmarszczone brwi i ten wzrok, godzien
niejednego bazyliszka.
Czy nie była urocza?
Ale ona po chwili westchnęła głęboko i pokręciła głową w
geście zaprzeczenia.
- Nie, ale… Percy, nie zachowuj się jak Glonomóżdżek, okej?
Po prostu… Spróbuj się z nimi zaprzyjaźnić.
Przecież miałem taki zamiar. Nie byli tacy źli. Wpierw
myślałem, że Harry jest tym typem człowieka zamkniętego w sobie, a zyskanie
jego zaufania będzie niemożliwe, w równym stopniu co powstrzymanie Grovera od
wcinania puszek po Coli. A może i nawet trudniejsze?
Lecz zmieniłem zdanie, kiedy tylko na niego spojrzałem. Nie
miał strachliwej miny, tak charakterstycznej dla osób nieśmiałych. Bardziej
przypominał zwykłego nastolatka, zza dużą ilością spraw na głowie i szczęściem
do wpadania w tarapaty, jeszcze większym ode mnie, co również graniczy z cudem.
Bo naprawdę trzeba mieć dużo (nie)szczęścia, aby
spotkać się kilka razy ze swoim najgorszym wrogiem, który powinien być martwy.
(Ja przynajmniej miałem to szczęście i wiedziałem, że nie da się zabić Kronosa,
czy też Gai. A może to tylko pogarszało sprawę? Nieważne.) Zacząłem mu współczuć, lecz i to szybko się
zmieniło.
I w tamtym momencie
zdecydowałem. Pomogę mu. Więc czemu Ann sądzi, że chcę mieć go za
nieprzyjaciela…? Poza tym, och, bogowie, zaczynam analizować ludzi, zdecydowanie za dużo czasu spędzam koło Oktawiana.
Przecież nie oceniam ludzi po pozorach! Nigdy tego nie
robiłem. A może wręcz przeciwnie? Nie wiem… Ale mam prawo mieć mętlik w głowie,
prawda? Jeszcze dwa dni temu o tej porze
spałem sobie w swoim domku, wiercąc się i klnąc na te przeklęte komary krążące
niczym myśliwce wokół mojej głowy, gotowe w każdej chwili zaatakować, jeśli
tylko przysnę.
- Nie rozumiem o co ci chodzi, przecież nie jest moim
wrogiem – prychnąłem lekko zirytowany, że ona nie wierzy w moją wrodzoną chęć
do posiadania przyjaciół.
- Nie to miałam na myśli, sęk w tym, że… - zaczęła, ale jak
widać los chciał, aby nie dokończyła, bo w tamtym momencie z pokoju na strychu
weszła Rachel emanując radością.
- Wybaczcie, gołąbeczki, ale pani Weasley chce nas zaprowadzić
do pokoi. Wiecie gdzie jest Oktaś, tak swoją drogą? Myślałam, że jest z wami… Ale nic, trudno.
Sam się znajdzie, a ja jestem padnięta! Widzieliście, tego… Jak mu tam było…?
Ten, no! George? Nie, Fred! Cały czas przyglądał się bliźniakom - zaczęła w
swoim napadzie słowotoku, który zwykle ją napadał, gdy była zdenerwowana i podekscytowana, a kolejne stwierdzenia wyrzucała z prędkością większą
niż karabin maszynowy, przez co zacząłem się śmiać. Rachel, jest jedną z tych
osób, które samą swoją obecnością poprawiają nastrój.
- Mam coś na twarzy? – spytała się patrząc na mnie, ale
zanim zdążyłem odpowiedzieć, kontynuowała. – No, nic. Trochę się dziwnie czuję
przez ten prezent od Hekate, ale jest dobrze, co nie? Myślałam, że będzie
gorzej, przecież mogli się na nas rzucić! – Moja ręka mimowolnie powędrowała do
naszyjnika z zawieszką w kształcie trójzębu.
Cofnąłem się w
czasie, o te dwie, trzy godziny kiedy to staliśmy pośrodku ulicy, rozglądając
się z ciekawością i odganiając się od komarów , krążących wokół wysokich
latarni, oświetlających pomarańczowym blaskiem gwiaździstą noc.
Dumbledore coś mówił, że nasze pochodzenia ma być tajemnicą
i w ogóle te sprawy, a ja niezbyt go słuchałem do momentu, gdy padły słowa,
które od razu wzbudziły moją ciekawość i zainteresowanie.
- W sprawie magii… Mam dla was prezent prosto od Hekate –
stwierdził, a przede mną zawisło małe, czarne jak obsydian, pudełko. Kątem oka
dostrzegłem, że każdy miał takie same przed sobą. – Otwórzcie.
Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. (Wiecie ADHD, brak
cierpliwości, te sprawy.) Z sercem bijącym jak kowadło w kuźni Hefajstosa,
podniosłem wieko.
W środku znajdował się najzwyklejszy, srebrny, naszyjnik z
zawieszką w kształcie atrybutu Posejdona. Trójzęb.
- To… Ładny naszyjnik – stwierdziła Piper, chyba tym samym
wypowiadając na głos to o czym wszyscy myśleliśmy.
- Nie taki zwykły. Załóżcie je, proszę.
Chcąc nie chcąc, zrobiłem to co polecił. I wtedy
zrozumiałem. Jak tylko metal dotknął mojej skóry, poczułem energię wypełniającą
moje ciało z zawrotną prędkością.
Spojrzałem na Oktawiana i poczułem dziwną chęć, aby zmyć
ten radosny uśmiech z jego twarzy. (Nadal nie wybaczyłem mu tego, że zaatakował
Obóz Półkrwi. Poza tym, nie jest to rzecz, którą szybko się wybacza.)
Aquamenti. W mojej
głowie pojawiło się nagle odpowiednie zaklęcie, kompletnie zbijając mnie z
tropu i przyokazji powodując wrażenie, jakbym był chory psychicznie. ( A
przecież nie jestem!)
- Dzieki nim, możecie używać magi swobodnie nawet poza
szkołą. Nigdy ich nie ściągajcie, choćby nie wiem co. Jak zapewne zauważyliśie,
znacie wszystkie zaklęcia potrzebne do rozpoczęcia roku. Bogini, choć nie
chętnie, otoczyła was swoją opieką przez co większość zaklęć umiecie teraz
rzucać. Oczywiście, niektórych rzeczy musicie się nauczyć.
Uśmiechnąłem się szeroko. Przynajmniej o jedno nie będzie zaprzątać
mojej głowy. Nauka. Poczułem jak z serca spada mi wielki głaz. Nie, że nie
lubię się uczyć. Ale nauka plus ADHD, plus dysleksja to niezbyt dobre
połączenie.
- Ziemia do Percy’ ego! Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?!
Oczywiście, że nie! Eh… Powtarzam! Oktawian się znalazł! Idziecie do pokoju z
panią Weasley! – przerwała moje rozmyślania Rachel, nie dając mi nawet okazji
na słowne potwierdzenie, że usłyszałem. Zdążyłem tylko pokiwać głową, kiedy ze
strychu wyszedł argur wraz z gospodynią domu.
- Chodźcie, tędy – powiedziała z szerokim uśmiechem, schodzą
na dół i prowadząc nas tym samym.
Posłusznie poszliśmy za nią dwa piętra niżej, gdzie pokazała
nam dwie pary drzwi, z grubej czarnej deski ze srebrnymi klamkami, stojące
naprzeciwko siebie.
- Panie na lewo, panowie na prawo – wskazała, otwierając
wpierw pokój dla nas, potem dla Ann i Rachel. – Dobranoc, wyśpijcie się. Jutro
czeka nas pracowity dzień.
- Dobranoc – odparliśmy równo, patrząc jak odchodzi w stronę
schodów i kieruje się w dół, do jadalni.
- Do jutra! – rzuciła roześmiana Rachel, ciągnąc za sobą
moją dziewczynę, aby po chwili zniknąć za zamkniętymi drzwiami.
Westchnąłem cicho. Że też musiałem być w pokoju z Oktawianem, czy też Oktusiem. Jak zwał, tak zwał.
Zajrzałem do pomieszczenia. Było jasno, w kącie paliła się
świeca obok której siedział czarnowłosy chłopak. Harry. Notował coś skrzętnie na
długim kawałku pergaminu orlim piórem, godnym starożytnego skryby, które co chwila
zamaczał w kałamarzu.
Na łóżku siedział… Ten… Ron! I karmił sowę w klatce. Sowę. Atrybut Ateny. Czy ona o tym wie?
Czy ona wie, że jej ukochane zwierzęta są trzymane na uwięzi?
Mam nadzieję, że nie wiedziała. I że szybko się nie dowie. Miałem
dziwne przeczucie, że wszystko zwaliłaby na mnie. Nigdy mi nie wybaczyła tego,
że zostawiłem jej córkę samą na całe półroku. Ale czy to była moja wina? Nie.
Ale kto by się tym przejmował.
A na podłodze, w jakimś chaotyczny wzorze godnym Leo, leżały
książki, ubrania i inne drobne przedmioty. Przypominały bardzo mój stary pokój,
ten z Obozu i niemal poczułem się jak w domu. Niemal.
- Będziesz tak się patrzył, czy wejdziesz? – prychnął Oktawian chłodno. Posłałem mu kątem
oka mordercze spojrzenie, ale chyba nie zwrócił na to uwagi. Przeszedł obok mnie
i wszedł do środka.
Przewróciłem oczami i podążyłem za nim, zamykając za sobą
drzwi z cichym trzaskiem.
Momentalnie dwie głowy obróciły się w naszą stronę i
zapanowała niezręczna cisza. Wspominałem, że nienawidzę ciszy?
- Nie musicie się nas bać, nie zabijemy was we śnie. Wracajcie
do tego, co robiliście i nie hałasujcie – powiedział Rzymianin rzucając się na
łóżko. Jęknąłem. Czy on zawsze musi być takim palantem?
- Przepraszam za niego – mruknąłem, rozkładając ręce w
przepraszającym geście.
- Nie trzeba, zapewne jest zmęczony… - powiedział z
wahaniem rudzielec, odkładając klatkę na jedną z pułek. W tym czasie Harry
przetarł zaspane oczy i odłożył pióro, obracając się w moją stronę na
drewnianym krześle.
- Niestety nie, on po prostu jest idiotą – mruknąłem cicho
pod nosem, nie mogąc znieść milczenia, które mogło zapanować. Oktawian tylko
parsknął w odpowiedzi, zakładając poduszkę na głowę.
- Więc… Chodziłeś do szkoły w Ameryce? Nigdy o żadnej nie
słyszałem… - zaczął Ron, który najwyraźniej też nie lubił, gdy nikt nic nie mówił.
- Nie jest zbyt sławna i znana. Sam nie wiedziałem o jej
istnieniu, dopóki tam nie poszedłem – wyjaśniłem szybko, przypominając sobie o
wszystkich rzeczach, jakie ustaliłem z resztą jeszcze w Obozie.
Zasada numer jeden: „Wszyscy jesteśmy półkrwi,jeden z
naszych rodziców jest czarodziejem, drugi mugolem, jak każdy z naszej szkoły”.
Dwa: „ Nie wiemy, gdzie znajduje się nasza stara szkoła,
jest to ściśle tajne”.
Trzy: „ W naszej szkole uczymy się walki mieczem, sztyletem,
czy inną bronią tego typu, dlatego że specjalizacją szkoły jest trenowanie opiekunów
magicznych zwierząt”.
Cztery: „ Starsi uczniowie są wysyłanie po nowych rekrutów,
którym wszystko wyjaśniają”.
Pięć: „Do szkoły uczęszczamy także latem”.
Sześć: „ Nasze poprzednie różdżki zostały zniszczone w
pożarze”.
Mi te zasady wydawały się głupie, ale jednak cieszyłem się,
że były. Tak przynajmniej nie poplączemy się w wyjaśnieniach. Oczywiście to był
pomysł Ann i głównie jej ustalenia. Jak mogło być inaczej?
Nikt nie miał zamiaru się sprzeciwić, nawet Oktaś nic nie
powiedział. Zresztą i tak nic by nie zyskał opierając się. Kiedy wszystko
opowiadała, każdy kto chociażby spróbował się odezwać, otrzymałby jedno z tych
wielu morderczych spojrzeń, które każdego przyprawiały o natychmiastową chęć
ucieczki, czy też popełnienie brutalnego samobójstwa.
Nawet mnie. Dlatego zgodziliśmy się na to.
- Jesteś mugolakiem? – palnął Ron, jak widać nawet nad tym
nie myśląc. Przez moment patrzyłem na niego jak na wariata, który uciekł prosto
z psychiatryka i teraz próbował mi wmówić, że Minotaur wcale nie próbował mnie
zabić tylko chciał się przytulić. Co jest w równym stopniu absurdalne co
zobaczenie Oktawiana z makijażem. W sumie, niezły pomysł. Wspomnę o tym bliźniakom.
Potem sobie przypomniałem. A raczej naszyjnik to zrobił. Mugolak- osoba, która nie posiada magicznych
rodziców. Niektórzy czarodzieje z czystokrwistych rodzin prześladują ich, jako
że według nich plugawią swoją obecnością świat czarodziejów.
Poczułem się jak taki prawdziwy świr, słyszący głosy w
głowie, gadający do siebie i widzący rzeczy, których nikt inny nie widzi. No
dobra, to ostatnie to zawsze miało
miejsce. Ale pozostałe rzeczy nigdy nie miały miejsca. No może czasem słyszałem
głos w głowie. Ale to była wina Grovera, mojego najlepszego kumpla i tego
całego połączenia.
- Mój ojciec był czarodziejem, a matka… Mugolem – mruknąłem,
czując się dziwnie nazywając Posejdona czarodziejem. Nie że coś, ale jakoś nie
wyobrażałem sobie go biegającego pośród fal, z różdżką w dłoni i szpiczastym
kapeluszem na głowie.
- Jak sądzisz do jakiego domu trafisz? – spytał się szybko
Harry, posyłając miażdżące spojrzenie przyjacielowi, którego twarz przybrała
kolor ciemniejszy od włosów.
- Domu? – Tym razem naszyjnik nie przyszedł z pomocą, a ja
nie miałem pojęcia o co chodzi. Nie, żeby to było coś nowego.
- Do Gryffindoru trafiają odważni, do Ravenclaw
inteligentni, do Slytherinu sprytni, a do Hufflepuff lojalni wobec przyjaciół –
wyjaśnił.
To coś nowego. Podział według cech charakteru. Robi się
coraz ciekawiej.
- Gryffindor. Lub Hufflepuff. Co to za różnica? – powiedziałem
po chwili wahania.
Nie sądziłem, że jestem jakiś szczególnie sprytny. A co do
inteligencji to niemal byłem pewny. Rozumem nie grzeszyłem, jak często
przypominała mi Ann.
- W sumie żadna – odparł cicho chłopak, a ja byłem pewny, że
jakieś znaczenie ma, przynajmniej dla niego.
***
Chwilę potem poszliśmy spać, świeca została zgaszona, okno
otworzone, aby wpuszczało trochę zimnego powietrza, my na wpół rozkopani
próbowaliśmy zmusić umysł do odpoczynku.
Wiedziałem, że nie tylko ja nie śpię. Co chwila ktoś obracał
się na drugi bok, poprawiał poduszkę, ale nikt nie mógł zasnąć. Co się dziwić?
Spaliśmy w jednym pokoju, a nazwanie nas chociażby znajomymi byłoby naciąganiem
prawdy.
- Macie może pluszaki? – spytał nagle Oktawian, podnosząc
się z łóżka i lustrując Harry’ego i Rona wzrokiem.
Jęknąłem, opatulając się mocniej kocem.