Miała się tutaj zacząć akcja, ale... Coś się nie udało. Przepraszam! Na usprawiedliwienie dodam, że piszę jednocześnie trzy opka, które w równym stopniu mi się podobają i staram się je pisać na zmianę. (Słaba wymówka, ale zawsze jakaś, prawda?)
Czytasz = Komentujesz -> Wspominałam, że zaczęła się szkoła i potrzebuję motywacji po ośmiu lekcjach w szkole, aby od razu nie zasnąć? Nie? Wspominam.
Przepraszam, Amadea
PS: Na wszystkie linki, które mi podaliście weszłam i przeczytałam . Po prostu nie zostawiłam komentarza, ale i to postaram się nadrobić w weekend.
Rozdział 7 część pierwsza, czyli o co chodzi z tym listem?
Leo
Następnego ranka przyleciały sowy. Piętnaście sztuk wleciało w równym rzędzie przez otwarte okno, nie zaprzątając sobie maleńkich główek tym, że akurat jedliśmy śniadanie i jadalnia nie była dostosowana do takiego natężenia istot w niej się znajdujących. Ale jak ptaki miały to zrozumieć?Efektem tego, pióra latały na wszystkie strony, w holu portrety wygłaszały jak bardzo są oburzone tym hałasem, dorośli próbowali opanować bałagan, co tylko go powiększyło i zaowocowało kolejnymi zdarzeniami. Dla mnie epickimi, ale niektórzy uznali to za potworne. Dzikusy, nie wiedzą co to zabawa.
Najpierw głowa Travisa, czy też Connora, wylądowała w misce owsianki, potem drugi z braci zaczął uciekać przed ptakiem, który za punkt honoru przyjął sobie odebranie mu z kanapki plastra szynki, w następnym momencie Harry stracił swoje okulary z niewiadomych przyczyn, a w próbie ich odnalezienia rozlał dzbanek herbaty, którego zawartość pognała jak tsunami na siedzących naprzeciw Rona i Hermionę, którzy w próbie ratowania swoich ubrań wywrócili krzesła, o które z głośnym trzaskiem potknął się jeden z bliźniaków, tym samym przewracając Jasona, który wywalił się na Piper, a dalej poszło jak domino wywalając wszystkich, którzy siedzieli po prawej stronie stołu, po której niestety siedziałem i ja. Kiedy spróbowałem wstać, głową zderzyłem się z Rachel, która uderzyła w miskę z sałatką, która poleciała metr przed siebie i wylądowała na głowie Oktawiana, którego twarz została ubabrana w majonezie i mieszance warzyw. Wściekły argur chciał chwycić serwetkę i w tym celu pochylił się nad naczyniem pełnym bigosu, ale w tym samym momencie szara sowa zaatakowała go od tyłu i do warzyw na jego facjacie dołączyło mięso i ciemny sos.
Dusząc się ze śmiechu usiadłem pod stołem, w celu uniknięcia losu jaki doświadczył Rzymianin. I okazało się to jednym z genialnych pomysłów boskiego Leona, bo kiedy oni w panice próbowali wszystkich uspokoić, ja bezpieczny pod drewnianym meblem umierałem ze śmiechu obserwując wydarzenia.
Do tych najzabawniejszych należał upadek Percy’ego na Travisa, czy też widok rudych włosów Rachel w cukrze. Ale nic nie pobije widoku kolorowej twarzy Oktasia.
Niezapomniany widok. I jakże piękny.
Godzinę później wszystko wróciło do normy. Znaczy się, sowy odleciały zostawiając nam kilkanaście identycznych listów, przebraliśmy się i umyliśmy z resztek jedzenia, a jadalnia została w miarę posprzątana (jeśli kiedykolwiek odwiedzicie ten dom, wiedzcie, że wielka plama na dywanie tuż pod kredensem, została zrobiona kiedy Syriusz poślizgnął się na rozlanej herbacie).
I normą było to, że ni stąd ni zowąd ktoś wybuchał śmiechem. Czy też zaczął robić się czerwony na twarzy próbując powstrzymać parsknięcie. Wiecie, najbardziej bawią ludzi rzeczy, których sami niekoniecznie chcieliby doświadczyć. Zawsze się śmiejemy, kiedy zobaczymy jak ktoś się przewraca, a im bardziej pokręcony jest ten upadek, tym bardziej się cieszymy.
Ludzie są okrutni. Za to ich kocham.
Rachel masowała swoją głowę, Percy kolano, Travis nos, Connor tyłek, Ginny plecy, a bliźniacy Weasley ruszali obolałymi łokciami. Reszta uszła w miarę bez większych uszkodzeń.
Ci co jednak trochę ucierpieli, ustawili się w kolejce do pani Weasley, która otworzyła magiczny poradnik pierwszej pomocy i wzdychała widząc ile pracy ją dzisiaj czeka.
Ja spokojnie usiadłem na schodach i zacząłem jeść jabłko, które jako jedno z niewielu ocalało. Po chwili obok mnie usiadł Ron, a na jego twarzy drżał niepewny uśmiech.
- To było niezłe – stwierdził cicho, posyłając mi rozbawione spojrzenie.
- Jest Leo, jest zabawa – odparłem z szerokim uśmiechem i buzią wypchaną jabłkiem.Weasley skrzywił się lekko, a ja zmrużyłem oczy i rzutem godnym zawodowca trafiłem do kosza na śmieci ogryzkiem. – Właściwie, skąd wzięły się te sowy?
- Przyniosły listy z Hogwartu z listą potrzebnych rzeczy. Może jeszcze dziś udamy się na Pokątną.
- Przekątną? Co to jest? – spytałem, czując się jak ostatni idiota. A przecież nim nie jestem.
- Nie znasz tej ulicy…? No racja, wy pewnie macie inną – mruknął, trochę zawiedziony, a ja nie do końca wiedziałem dlaczego. –Wstęp tylko dla czarodziejów, mieszczą się tam sklepy z różnego typu magicznymi rzeczami. I tam kupimy potrzebne przybory.
Pokiwałem głową, nic nie odpowiadając. Myślałem, jakim cudem ludzie nie zauważyli, że gdzieś zniknęła im cała ulica, przecież ona nie jest mała, ale nie chciałem wyjść na głupka, więc nic nie powiedziałem.
Zresztą, nie wiadomo co magia może, a czego nie. Może mają odpowiednik Mgły? Albo, stoi za tym sprytny mechanizm? W sumie, co to za różnica?
Moje ważne rozmyślania, przerwał Percy, ruchem głowy wskazując abyśmy weszli do środka. Chcąc nie chcąc, wstałem i podążyłem do jadalni, gdzie reszta już czytała swoje listy. Zero empatii, na mnie nie poczekali! Serio, ostatnio stali się bardziej egoistyczni.
Pokręciłem głową, w geście zniesmaczenia. Wredoty. Usiadłem, a w tym samym momencie Annabeth rzuciła mi kopertę, którą, jak to ja, zręcznie złapałem.
Pierwsze co rzucało się w oczy była wielka, rdzawa pieczęć, jakby ze średniowiecza, zrobiona z wosku. Złamałem ją, z cichym trzaskiem, brudząc sobie tłuszczem, czy też czymś w tym stylu, palce.
W środku znajdował się, oczywiście, list zapisany krzywym pismem na żółtawym i szorstkim papierze.
Uczeń piątego roku powinien posiadać:
- Standardowa księga zaklęć (stopień 5) - Miranda Goshawk
- Wybitne osiągnięcia w czarowaniu
- Teoria obrony magicznej - Wilbert Slinkhard
- Sennik - Inigo Imago
- Rozbite kule: kiedy los staje się podły
- Eliksiry dozwolone i nie dozwolone
- Tajniki Zielarstwa (3 stopień)
- Transmutacja nowoczesna
- Opieka nad magicznymi stworzeniami - podręcznik amatorów
- Jeden cynowy kociołek rozmiar 2
- Teleskop mały, składany
- Zestaw kryształowych/szklanych fiolek
- Szata robocza ciemna
- Tiara zwykła ciemna
- Szata wyjściowa
- Rękawice ochronne ze smoczej skóry
- Płaszcz zimowy ciemny
- Jedna dopasowana zbroja z metalu
- Jedna spiżowa zbroja (napierśnik, naramienniki, nagolenniki i hełm)
- Jeden rodzaj broni z niebiańskiego spiżu (sztylet/miecz/łuk/katana/włócznia/szabla)
Z wyrazami szacunku, Minerva McGonagall,
Zastępca dyrektora
- Co? Po co… – zaczął Fred.- … Nam zbroja? – dokończył George, a potem obydwaj spojrzeli na siebie z uśmiechem.
- To przecież oczywiste! – powiedziała Hermiona, czym skierowała na siebie wzrok kilkunastu osób. Lekko się speszyła, dlatego nerwowo poprawiła włosy ruchem ręki. – Annabeth, mówiłaś przecież, że specjalizacją waszej szkoły jest trenowanie opiekunów magicznych zwierząt, tak?
Ann wolno kiwnęła głową, niezbyt wiedząc do czego czarodziejka zmierza.
- Wymiana między szkolna polega na udoskonaleniu umiejętności, prawda? My was nauczymy na przykład wróżbiarstwa, a wy nas obrony bez użycia magii! W ten sposób obie strony na tym skorzystają! – wyjaśniła, wiercąc się niespokojnie na krześle.
To miało sens i chyba było najbardziej prawdopodobną opcją. Dziwne, że córka Ateny na to nie wpadła… Wiedziałem, że przez przebywanie w towarzystwie głupszych od siebie, samemu można się takim stać. Dlatego muszę wystrzegać się obcych. I Oktasia. Szczególnie jego.
- Ale do czego przyda się walka mieczem, jeśli przeciwnik będzie miał różdżkę? – spytał się Harry.
- A jeśli ty stracisz swoją? Jeśli dobrze wyćwiczy się koordynację ruchową, możliwe będzie odbijanie zaklęć mieczem. A poza tym, niektóre magiczne zwierzęta są odporne na magię. Wtedy biała broń również może się przydać… - wyjaśniła, mówiąc jakby do siebie, Annabeth encyklopedycznym tonem, jak go zwałem.
Hermiona pokiwała głową i zaczęły się po cichu wymieniać uwagami, odnośnie zalet takiej taktyki. Westchnąłem, kiedy reszta również pogrążyła się w rozmowach na najróżniejsze tematy. Ale i ta względna sielanka nie trwała długo, bo Hermiona I Ron zaczęli krzyczeć, jakby ich coś ugryzło, co było całkiem możliwe biorąc pod uwagę wszystkie dziwne wydarzenia w jakich kiedykolwiek brałem udział.
Przed nimi leżały dwie identyczne tarcze, z wielką złotą literą „P” na karmazynowym tle. W tym samym momencie reszta towarzystwa również zaczęła skakać ze szczęścia, czy też wykonując tego typu czynności ukazujące zadowolenia. Jedynie my, herosi, patrzyliśmy się na nich, jak na stałych bywalców psychiatryka.
- YUHU! HURRA! KTOŚ WYJAŚNI CO ŚWIĘTUJEMY? – wrzasnąłem, skutecznie tłumiąc wszystkich innych. Ma się ten głos, c’nie?
- Ron i Hermiona zostali prefektami Gryffindoru – wyjaśniła pani Weasley aż promieniejąc dumą tak bardzo, że można było się w niej opalać. Przekrzywiłem głowę w prawą stronę i zmarszczyłem brwi. Wiedziałem, że wyglądam bardzo dziwnie z taką minę, ale na nic lepszego nie byłem w stanie się zdobyć. Za dużo informacji, które musiałem zapamiętać, a biorąc pod uwagę moje nad wyraz silne ADHD, nawet jak na herosa, stwierdziłem że udam, że rozumiem o co chodzi.
Dlatego, dając upust swojej energii, przyłączyłem się do czarodziejów, przez co Oktaś wysłał mi spojrzenie mówiące jednoznacznie: „jeden już zwariował, została jeszcze siódemka”.
Wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. I zamarliśmy. Jednocześnie, w dziwnych pozycjach z wyrazem twarzy równie absurdalnym. Normalnie śmiał bym się z tego, ale powaga udzieliła się i mnie.
A bezruch trwał. I trwał.
''Wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. I zamarliśmy.'' E... Co to ma być? Czy mam rozumieć, że w Kwaterze Zakonu Feniksa, do której co chwila przychodzą jacyś członkowie tego stowarzyszenia, ludzie boją się każdego dzwonka do drzwi?
OdpowiedzUsuńNo chyba, że jest to sytuacja jak z horrorów:
Wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
Chwila moment, przecież my nie mamy dzwonka do drzwi.
Zamarliśmy.
A tak w ogóle bardzo mi się spodobała akcja z reakcją domino:-)
Miałabym jeszcze parę uwag, ale po tym wcześniejszym skrytykowaniu Ciebie odpuszczę sobie. Nie miej mi tej krytyki za złe. Nie chcę być twoim hejterem, ale twój blog jest jedynym jaki komentuję (nie licząc bloga mojej siostry) i nie mogę się powstrzymać by nie powytykać paru błędów.:-) Ocena: 6/10( Jeśli Cię denerwuje to ocenianie po prostu napisz, od razu przestanę)
Ależ absolutnie mnie to nie denerwuje! Wolę przeczytać szczerą i obiektywną ocenę, niż słodzenie.
UsuńI możesz krytykować, droga wolna. Nie obrażę się, przecież nie robisz tego ze złośliwości tylko chcesz mi pomóc, a pomoc jest jak najbardziej mile widziana!
Jak masz jakieś uwagi- pisz. One się bardzo przydają, bo ja się przecież jeszcze uczę pisania, a do ideału jeszcze długa droga z czego zdaję sobie sprawę. Szczególnie, że trudno jest mi się wczuć z niektórych bohaterów, co jest bardzo widoczne.
Amadea :3
Krótkie!! (Przynajmniej dla mnie ^^)
OdpowiedzUsuń- "Jednocześnie, w dziwnych pozycjach z wyrazem twarzy równie absurdalnym."
Wyobraziłam sobie ich w takich pozycjach. Śmieję się jak idiotka, również z reakcji domina.
Chcę więcej i więcej. Aha, i czekam na akcję z Fred'em Gorg'em, Travis'em i Connor'em. Mam nadzieję że na pewno się pojawi.
- MI$KA http://hakuna-muhimu.blogspot.com/
Omnomnom całkiem fajne. Serio.
OdpowiedzUsuńWpadłam na pomysł, jak można by wykorzystać fakt, że jest dwóch Percy'... (Eee nie mam pojęcia jak to napisać) w każdym razie to twoje opko więc pisz!
Boskie!
OdpowiedzUsuńWięcej perspektywy Leo!!!!
Podoba mi się ten rozdział, jest niezły. Narracja Leon całkiem udana, a to już duży plus, gdyż to śmiechowy bohater ;)
OdpowiedzUsuńMasz przyjemny sposób pisania, nie ciąży to, czyta się oszałamiająco szybko.
Do tego HP i PJ.... dalej się tym zachwycam... :)
~~Carmel vel Lou Leen
Świetne!:) Podoba mi się rozdział i ogólnie całe opowiadanie. Kiedy wstawisz następną część?:D
OdpowiedzUsuń