poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział siódmy część druga, czyli ulica Pokątna

Wiem, wiem, wiem. Miałam to wstawić dużo wcześniej, ale tydzień temu wróciłam z dziewięciodniowej wycieczki do Anglii i musiałam nadrobić zaległości, ale postaram się wam tą nieobecność jakoś wynagrodzić. W następnym rozdziale, no góra za dwa, wyruszamy do Hogwartu! Jej, wiem, jak się cieszycie :>
Coraz większą przyjemność sprawia mi pisanie tego dla Was, więc ustanawiam sobie ambitny cel- jedna notka co tydzień. Ale Wasze wsparcie jest mile widziane w postaci komentowania!!!
Amadea


Hermiona
My nie mieliśmy dzwonka. Po prostu go nie było, więc jakim cudem mógł zadzwonić? Właśnie dlatego wszystkich zatkało, łagodnie mówiąc. Ja osobiście byłam z lekka przerażona.
Wiecie, czytałam trochę o zaklęciach chroniących, których użył dyrektor do ochrony Kwatery i należały one do tych rzadkich, bardzo ciężkich do rzucenia i prawie niemożliwych do zdjęcia.
Poza tym, nawet jeśli był to jeden z członków to czemu od razu nie przekroczył progu, jak tutaj każdy robił? To było dziwne. Jak wszystkie te lata w Hogwarcie.
Koło mnie Ron przełknął głośno  ślinę. Spojrzałam na niego odruchowo, jak zazwyczaj zerka się na człowieka, który jako pierwszy przerywa ciszę. Brązowe ślepia miał szeroko otwarte, jakby z przerażenia, i wlepione w... Właściwie, to nie widziałam w co. Nie mogły to być drzwi, bo ewidentnie wodził za czymś wzrokiem. Zerknęłam na resztę. Robili to samo.
Stworek. Oto, kogo zobaczyłam podążając za ich spojrzeniem. Szedł jak duch, nie wydając żadnego dźwięku i jedynie kiwając się miarowo w rytm chwiejnych kroków. Chciał otworzyć przybyszowi.
Już miałam go powstrzymać, kiedy dotarło do mnie, że przecież to on musi to zrobić. Rozumiałam logikę innych- przecież nikt by nie płakał po wrednym, oschłym i gburowatym skrzatem. Smutne, on też miał uczucia!
Ale nic nie powiedziałam. Zatrzymałabym go, gdybym tylko mogła. Ale on nie zwróciłby na mnie nawet uwagi.
Położył swoją kościstą dłoń na metalowej klamce.
Nacisnął na nią.
Ustąpiła z cichym trzaskiem.
Pociągnął drzwi, cofając się o kilka kroków.
Dźwięk dzwonka powtórzył się.
Wychyliłam głowę, aby lepiej dostrzec, co znajduje się na progu i...
Zobaczyłam ptaka. Czarnego, z długimi piórami i haczykowatym dziobem w kolorze kości słoniowej. Swoim białym pazurem, wskazał na leżącą przed nim kopertę. Otworzył dziób i usłyszeliśmy dzwonek. Raz i drugi.
Miałam ochotę się śmiać. I płakać jednocześnie. Ze swojego absurdalnego strachu i przerażenia. To był tylko ptak!
Stworek, sięgnął po list, zmrużył oczy i odczytał skrzekliwym głosem:
- Perseusz Jackson, Grimmauld Place 12, jadalnia, trzecie miejsce po prawej.
Ciekawość została skutecznie zahamowana przez zasady moralności. To przecież jego prywatna korespondencja, prawda? Ale mimo to, chciałam przeczytać jej zawartość.
***
Kilka następnych dni minęło w miarę spokojnie i powoli zaczęliśmy się przyzwyczajać do siebie nawzajem. Każdy już wiedział, że między parami bliźniaków wybuchła rywalizacja o to, kto wytnie lepszy kawał. Było to zabawne, owszem ale nie jeśli ty byłeś przedmiotem dowcipu. Na szczęście pani Weasley szybko zaczęła ich pilnować, a uwierzcie mimo słodkiego uśmiechu ta kobieta może nastraszyć każdego.
Oczywistym były fakty, że Jason chodzi z Piper, a Percy z Annabeth, że Rachel kocha rysować i praktycznie zawsze ma na ubraniu plamy po farbie, Leo ma wyjątkowe ostre ADHD, przez które w środku nocy zaczyna wykonywać dziwne pląsy, a Oktawian odnosi się do każdego z wyższością.
Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało zaledwie sześć dni, więc w poniedziałek rano wszyscy ciepło ubrani, wyposażeni w wygodne buty i portfele wypakowane galeonami (goście dostali je z funduszu własnie dla nich przeznaczonego), wyszliśmy na ulice Londynu.
Musieliśmy wyglądać jak jakaś kolonia, czy też, co bardziej prawdopodobne, jak stali bywalcy psychiatryka. Dlaczego? Mimo wczesnej pory roku, liście zaczęły już spadać z drzew przez co na chodniku leżał spory ich dywan, przeplatany kałużami po wczorajszym deszczu. Bliźniacy, cała czwórka, stwierdzili, że nie wolno marnować takiej okazji do nazbierania tych darów jesieni, więc zaczęli zbierać co dorodniejsze sztuki. Skończyło się na chlapaniu na wszystkich deszczówką i rzucaniu się liśćmi.
Zachowywaliśmy się jak dzieci, bo czy nimi nie byliśmy? Korzystaliśmy z tych chwil radości w tych niepewnych czasach.
Gdy dotarliśmy pod Dziurawy Kocioł byliśmy z lekka przemoczeni i wyplątywaliśmy z włosów wszelkie rzeczy, które tam być nie powinny.
Rachel ochrzaniała po raz enty Leona, który masował kostkę, w którą go kopnęła. Jason i Percy dusili się ze śmiechu, a ich dziewczyny patrzyły na nich z wyrzutem, kiedy z ich włosów na podłogę padały krople wody. Bliźniacy Stoll tańczyli kankana, a drudzy szeptali coś do siebie z szatańskimi minami. Oktawian rozglądał się podejrzliwie dookoła, dopóki nie został wmieszany w kłótnię Valdeza i Dare, przez walnięcie przez tą drugą w głowę, kiedy wygłaszała swój monolog. Harry, Ron i Ginny śmiali się i po prostu dobrze bawili. Dorośli podeszli do baru i rozmawiali z karczmarzem. Ja ich wszystkich obserwowałam z uśmiechem na twarzy. Czy świat nie jest piękny?
***
Na ulicy Pokątnej podzieliliśmy się na trzy grupy. Państwo Weasley zebrali od każdego potrzebną sumę i ruszyli z wózkiem do księgarni po potrzebne podręczniki i własnie oni tworzyli grupę numer jeden. Uczniowie z wymiany ruszyli najpierw w kierunku Olivandera po potrzebne różdżki pod opieką profesora Moody'ego, więc oni byli numerem dwa. Drużynę numer trzy tworzyłam ja, Harry i młodsze pokolenie Weasley'ów, pod opieką profesora Lupina.
Ruszyliśmy w kierunku nowo otwartego sklepu, gdzie mieliśmy zakupić zbroję.
Byłam strasznie poddenerwowana, bo kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać i na jakiej zasadzie wybiorą mi najodpowiedniejszą broń. Będę musiała przedstawić swoje nieistniejące umiejętności, czy coś w stylu? Oby nie.
Zatrzymaliśmy się przed jaskrawym budynkiem, pomalowanym na oczojebny pomarańczowy kolor, który kompletnie nie pasował do otoczenia. Kolorowy szyld, posiadający każdą literę w innym kolorze, dumnie głosił: " Dla magicznych wojowników i wojowniczek". Przełknęłam ślinę.
Napis był... słodki. To słowo idealnie pasowało.
Harry pchnął różowe drzwi i wszyscy wkroczyliśmy do puchowego królestwa Kubusia Puchatka. Odebrało mi mowę. Wszelkie rodzaje broni wyglądały jak losowo zamoczone w farbach, a zbroje... Pozostawię bez komentarza.
Na fotelu za ladą siedziała malutka dziewczynka w koszulce z Monster High i jeansach. Patrzyła się na nas karmelowymi oczami, dumnie dzierżąc różdżkę w dłoni.
Ona ma nas obsługiwać...?
- Tato, przyszli jacyś mugole! - wrzasnęła na cały sklep. Mugole? To coś nowego.
Zza drzwi na zaplecze wyłonił się wysoki mężczyzna, ubrany w koszulę w kratkę i czarne spodnie. Gwałtownie zatrzymał się w półkroku, a jego oczy rozszerzyły się do rozmiaru wielkich spodków.
- Angi, co mówiłem ci o zmienianiu wystroju sklepu na, kiedy jestem z tyłu? I co mówiłem o nazywaniu każdego mugolem? - wycedził, wyraźnie siląc się na spokój i przeczesując nerwowo ciemne włosy prawą dłonią.
- Że mam tego absolutnie nie robić - odparła mała grzecznie.
- Więc?
- Oj, tatusiu! Nie gniewaj się! Chciałam jedynie udekorować ten nudny wystrój.
- Dobrze, dobrze. Ale teraz to napraw - rozkazał twardo.
Angi niechętnie machnęła różdżką, a wszelkie pastelowe kolory zostały zastąpione przez srebro i odcienie brązu. Ten wystrój bardziej mi odpowiadał.
- Mogłabyś wrócić do pokoju? - był to raczej rozkaz, co dziewczynka wyraźnie zrozumiała i z naburmuszoną miną wyszła na zaplecze wręczając tacie różdżkę. Ojciec zamknął za nią drzwi, wyraźnie oddychając z ulgą. - Przepraszam za nią. Czego szukacie?
- Zbroi i broni do szkoły dla nich - odparł za nas Lupin z trudem hamując szeroki uśmiech, na cierpiętniczy wyraz twarzy sprzedawcy. Uśmiechnęliśmy się do niego pocieszająco, ale on tylko jęknął, mrucząc coś pod nosem o durnej reformie edukacji. Klasnął dwa razy w dłonie i po jego prawej pojawiły się schody, prowadzące w dół.
- Zapraszam za mną. Pana proszę o zaczekania cierpliwie, na dole trzymam dość cenne przedmioty. - Tu zwrócił się do profesora, który tylko wzruszył ramionami.
***
Schody były szerokie o stromych stopniach, ale przynajmniej dobrze oświetlone. Po chwili znaleźliśmy się w wielkiej sali, o wysokim suficie, gdzie całe ściany pokrywały miecze i tego typu biała broń.
Podłoga, jak to podłoga, nie wyróżniała się jakoś szczególnie.
Ustawiliśmy się w rzędzie, rozglądając się dookoła. Bo było na co popatrzeć. Nie było dwóch identycznych łuków, mieczy, czy też sztyletów.
To musiał być raj dla fanów tego typu broni.
- Nie macie jeszcze cielesnych patronusów, prawda? - zapytał się, wyraźnie zmartwiony.
-Ja mam...- odpowiedział delikatnie Harry, a twarz drugiego wyjaraźnie pojaśniała. Klasnął w dłonie, wyraźnie uradowany.
- Jak wygląda? - Na jego twarzy zaciekawienie wymalowało ciekawy obraz.
- Jeleń, zawsze jeleń.
Ponowne klaśnięcie w dłonie i jeden z cienkich mieczy podleciał przed Harry'ego.
- Złap go i unieś do góry - wyjaśnił. - Nie, nie, prosta ręka, o tak! I jak?
- Normalnie... - odparł nie rozumiejąc o co chodzi Potter. Ja też niezbyt to rozumiałam.
- Zero zmęczenia, nic? - Widząc ruch głowy w górę i w dół, kontynuował: - Zamachnij się nim. Ostrożnie! Czujesz jego ciężar?
Potakujący ruch głowy. -Idealnie! Oto twoja broń. Idź na górę i wybierz rodzaj zbroi, ja zaraz tam przyjdę.
Harry ruszył z powrotem i na pożegnanie tylko się uśmiechnął.
- Została piątka... Jak masz na imię? - spytał się mnie, przeszywając spojrzeniem.
- Hermiona... - zaczęłam, ale ledwie skończyłam, już zaczął mi zadawać kolejne pytania.
- Dom, zainteresowania.
- Gryffindor... Czytanie, nauka... - odparłam szczerze. Co to za absurdalne pytania?
Dwa klaśnięcia i ze ściany zleciała srebrna katana z czarną rękojeścią. Powtórzyłam te same czynności co Harry, czując się co najmniej dziwnie. Nie, że coś, ale dla kogoś z boku te polecenia wydawały się śmieszne! Jeszcze jego ton- rzeczowy i monotonny, przypominający maszynę. Na szczęście szybko się z tym uporałam.
- Do zobaczenia, Krukonko w skórze lwa! - pożegnał mnie, mrugając okiem. Jaki dziwny facet!
***
Po wyjściu ze sklepi, dźwigałam wielki pakunek, a przez ramię zawieszoną miałam katanę. Ginny dostała łuk, bliźniacy po toporze, a Ron ciężki i dwusieczny miecz.
Przed wyjściem jeszcze mierzyliśmy metalowe pancerze, w którym ja czułam się strasznie niewygodnie, a uczucie było podobne do przebywania w więzieniu. Nie, że kiedyś tam byłam.
Po jakimś czasie do tego przywykniemy. Podobno.
Jedno jest pewne: już nie mogłam doczekać się rozpoczęcia piątego roku nauki w Hogwarcie.

7 komentarzy:

  1. Krótkie! Ja chcę więcej!(chyba znowu mi się kwestie powtarzają ^^) I dam sobie rękę uciąć, że ta mała ze sklepu jeszcze się pojawi.
    Pozdrowionka

    - MI$KA http://hakuna-muhimu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, Hermiono, ja też nie mogę :) Będzie się działo - herosi w Hogwardzie!
    Czy mówiłam Ci już, że uważam ten pomysł za świetny? Nie? To mówię: świetny.
    Pomysł z tęczowym sklepem i tą Angie był fajny, siedziałam w pierwszej chwili z jednym wielkim ,,WTF'' na twarzy i próbowałam to ogarnąć. Zaskoczyłaś mnie i to bardzo, moja droga.
    Co do Krukonki w skórze Lwa - często tak myślałam o Granger, ale z czasem mi to przeszło. Może i dziewczyna kocha książki, ale jednak jest odważna.
    Rozdział mi się całkiem podoba, robi się coraz ciekawiej. Czekam na kontynuację.
    Całuski
    ~~Carmel

    OdpowiedzUsuń
  3. Sądząc po początku rozdziału doszłam do wniosku, że czytałaś mój komentarz.:-)
    Było parę literówek, ale każdemu się zdarza.
    Co do wyboru katany na broń dla Hermiony uważam, że to do niej nie pasuje.
    Jeśli broń wybiera się po patronusie i zainteresowaniach to wydaje mi się, że broń powinna odzwierciedlać ciebie. Do Hermiony by bardziej pasował łuk. Ona jest bardziej myślicielem więc powinna mieć coś czym nie będzie musiała machać w tę i w tę, tylko coś czym będzie mogła zranić z dużej odległości mogąc przy okazji obliczać np tor ruchu strzały itd. Ginny jest dla mnie wzorem ruchu i sportu więc do niej by bardziej pasowała katana.
    Więcej uwag już chyba nie mam. Ocena 7/10

    OdpowiedzUsuń
  4. Do Hermiony pasowałby sztylet. Nie umiem jej sobie wyobrazić z kataną a ani z łukiem jak sugeruje Kara Mos. Za to sztylet byłby idealny, najlepiej taki zdobiony i średni do walki, bo Hermiona jako myślicielka jest bardziej strategiem, a sztylet jest lekki i poręczny...No nie umiem tego lepiej wytłumaczyć.
    Ogólnie rozdział fajny.
    Ta scena z Angie - sweet i happy. Fajne dziecko ;-)
    Czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aria, jeśli Hermiona miałaby sztylet to by się strasznie upodobniła do Annabeth. wiesz, może tobie to pasuje, ale mnie by to trochę denerwowało.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!:) Tak sobie czekam i czekam i aż muszę się zapytać, kiedy kolejny rozdział?:D
      Ogólnie opowiadanie jest świetne i nie mogę się doczekać jak rozwinie się akcja, jak będą wyglądały lekcje szermierki i czy ujawni się że herosi są inni niż zwykli czarodzieje, może Leoś będzie miał mały wypadek z ogniem bądź Percy z wodą? Albo nie wiem, Percy'ego napadną sowy podczas śniadania, tyle możliwości... Po prostu moje teorie rosną z dnia na dzień i ogromnie nie mogę się doczekać następnego rozdziału(który mam nadzieje dodasz jak najszybciej:)). Chociaż zgadzam się że do Hermiony pasowałby sztylet bo jak mówiła Aria PL jest strategiem jak Annabeth i według mnie właśnie są obie do siebie podobne i nawet jeśli nie we wszystkim to jednak ta broń według mnie pasuje do nich ta sama, łuk nie wiem czemu mi do niej nie pasuje, po prostu jej sobie z nim nie wyobrażam nie wiem czemu. Ale katana też wydaje mi się dla niej dobra, nie tak dobra jak sztylet ale jednak też dobra. Bo jednak katana kojarzy mi się z jakąś taką finezją, celnymi pchnięciami czy cieciami bardziej polegającymi na dokładności i wyćwiczeniu niż sile. Więc ogólnie rzecz ujmując uważam że katana też do niej pasuje i dręczę o kolejny rozdział. Trochę się rozpisałam, a miałam się tylo spytać kiedy nowy rozdział:)

      Usuń

Komentowanie nie boli, przecież nikt od tego nie umarł :3