czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział ósmy, czyli po początek.

Krótko i zwięźle- enjoy!

***
Rozdział ósmy, czyli początek.

Najważniejszy w każdym działaniu jest początek.
Tak, przynajmniej stojąc na peronie 9 i ¾ sądziła Annabeth Chase, córka Ateny. Akurat przypomniała sobie to zdanie, wypowiedziane przez jakiegoś greckiego filozofa. Chyba Platona, ale nie była tego do końca pewna- zbytnio skupiała się na zegarze.
A ten, przesuwał swoją najdłuższą wskazówkę, w tempie która bynajmniej jej nie zadowalała. Do przyjazdu pociągu zostało jeszcze całe, długie i okropne dziesięć minut.
Mimo to, peron był już cały zapełniony- na prawo, lewo ludzie. Na wprost i z tyłu tak samo. I niektórzy z nich, nawet nie ukrywali zaciekawionych spojrzeń. Dobra, w zasadzie to przeszukiwali tłum w poszukiwaniu kogoś znajomego, ale Ann wątpiła, żeby zatrzymywanie na nich wzroku było dziełem tylko przypadku.
Działo się to zdecydowanie za często. A najgorzej znosił to Percy.
Po raz kolejny niecierpliwie przestąpił z nogi za nogę, tym samym stając na jej stopie. Wysłała mu mordercze spojrzenie, ale on nawet tego nie zauważył. Rozglądał się dookoła, jak... wariat. Nie oszukujmy się, moi mili. Kto normalny kręci średnio co dwie sekundy głową? Nikt.
Odchrząknęła. Raz. I drugi. Zareagował dopiero za piątym.
- Percy, wyglądasz, jakbyś właśnie uciekł z psychiatryka – powiedziała, wywracając oczami. Percy zdobył się na słaby uśmiech.
- Wiesz, czuję się jak jakiś durny okaz z zoo. Przypomnij mi, abym nigdy nie odwiedzał ponownie tego miejsca. Zwierzęta muszą czuć się tam okropnie! – jęknął, wykonując swój tradycyjny w ciągu ostatnich piętnastu minut przegląd otoczenia.
- Było nie zakładać tej neonowej koszuli – odmruknęła, spoglądając na jego pomarańczową koszulkę. Podczas gdy większość osób ubrana była w odcienie zieleni, szarości i ewentualnie brązów, on zdecydował się na ten kolor. Chciał czuć połączenie z Obozem, za co Annabeth niezbyt go winiła.
- Bardzo zabawne – odrzekł z miną, jakby kazała mu zjeść paczkę cytryn. Wzruszyła ramionami, z trudem powstrzymując chichot, kiedy wyciągnął z walizki szarą bluzę i założył ją na wierzch, ukrywając pomarańcz pod spodem. - Leo już kogoś męczy.
Ann zerknęła na owego Leona, o którym wspomniał. Zajęty był rozmową z jakąś blondynką, z rzodkiewkami w formie... Właściwie, to chyba miały być kolczyki. Zmarszczyła brwi, widząc, że dziewczyna wydaje się z nim dobrze dogadywać.
Nie, że nie lubiła Valdeza. Po prostu wiedziała, że czasami rozmowa z nim, kiedy posiada tak dobry humor grozi wieloma konsekwencjami. Nie dobrze jest dla nikogo, kiedy jest przesadnie wesoły.
- Ile tak gadają? – spytała się przenosząc wzrok na swojego chłopaka.
- Kilka minut. Ale wydaje mi się, że całkiem nieźle się dogadują – nagle, przechylił głowę w bok, a jego mina stała się wyjątkowo głupia. – Właśnie dała mu naszyjnik z jakiegoś drewna... Nie to korki. Wiesz co? Wydaje mi się, że do siebie pasują.
Annabeth zaśmiała się cicho, nie chcąc obracać głowy. Spojrzała jeszcze raz na zegar. Za trzy minuty przyjazd.
Kiedy każdy, bez wyjątku, usadowił się w przedziale, wszyscy odetchnęli z ulgą.  Pociąg, czerwony i wielki, z lokomotywą z której buchały kłęby szarego dymu i rzędem ciągnącym się za nim wagonów tego samego koloru, zjawił się punktualnie.
Zatrzymał się normalnie, tak jak zwykły pociąg powinien, z cichym piskiem i powodując lekki powiew wiatru. I zaczął się jakby wyścig, na końcu którego czekała bardzo atrakcyjna nagroda. Wolny przedział.
Stwierdzenie, że szaleństwo nie udzieliło się herosom byłoby kłamstwem. Oni również pobiegli, jakby gonił ich jakiś wyjątkowo groźny potwór, w czym mieli już jakieś doświadczenie. Ciągnęli za sobą po dwie walizki i niemal śmiali się na głos, widząc innych z pokrowcami na zbroje i białą broń. Oni, jak zwykle zresztą, przypasaną ją mieli po boku.
Wiedzieli, czy może raczej to czuli, że Mgła po prostu na to nie działała, ale też wiedzieli, że nikt nie uzna to za dziwne pośród czarodziei, którzy sami mieli takie wyposażenie. Po drugie, nie mieli ochoty na bycie „bezbronnymi”. Ich umiejętności posługiwania się magią były dosyć przeciętne.
A Annabeth po prostu wiedziała, że potwory mimo czarodziei spróbują ich zabić. Inne możliwości byłby zbyt piękne.
Do drzwi wagonu dobiegła jako jedna z pierwszych. Na coś się przydały te setki bitew o sztandar z dwoma tonami metalu na sobie.
Wpadła do środka, niemal nie zaliczając pięknego upadku z efektem „łał” na początku. Jednak, znalazła wolny przedział. I usiadła w nim, zadowolona z siebie i z tego, co nastąpi.
Dojadą do Hogwartu. Przygoda się rozpocznie. I zacznie pracować na powstrzymanie kolejnego końca świata.
Normalne wyzwanie, dla normalnego człowieka, z normalnymi rodzicami. Luz.
Ale wracając, siedzieli w wagonie numer 5, przedziale trzecim i rozmawiali, jak zwyczajni nastolatkowie w drodze do szkoły.
No, może nie całkiem zwyczajnie.
Travis i Connor kłócili się o jakieś miny, że ustawili je na złym wzgórzu, czy coś w tym stylu. Annabeth skupiała się na krajobrazie za oknem- na mijanych pagórkach, drzewach, miastach i rzekach. Wszystko zdawało jej się tak... Przeciętne.
Mimo, że ze zdenerwowania strzelała palcami, nie czuła jakiegoś niezwykłego zdenerwowania. Po prostu zwykłe podniecenie przed nieznanym. Rozluźniła się, opierając głowę o szybę. Szybko jednak nią stamtąd oderwała- wstrząsy nie były zbyt przyjemne dla czaszki.
Rachel dyskutowała z Oktawianem i było widać, że najchętniej by się pobili. Leo, Percy i Jason gestykulowali pochyleni nad kufrem, ustawionym pomiędzy ich nogami. Nie wszystkie zmieściły się na metalowej półce, lśniącej w południowym słońcu.
Naprzeciwko niej Piper plotła bransoletkę ze sznurków- od kiedy jedna z jej przyrodnich sióstr jej to pokazała, Annabeth nie widziała jej bez kłębka włóczki, czy czegoś w tym stylu.
- Odpierwiastkuj się, ty ilorazie nieparzysty, bo jak Cię zalgorytmuję, to Ci zbiór zębów wyjdzie po za nawias! – krzyknął Travis z miną tak dumną, że Ann wydawało się, że zaraz wybuchnie z tej pewności siebie.
- Co? – odparła Connor, marszcząc brwi z wyrazem twarzy tak głupim, jak tylko dzieci Hermesa potrafią wyczarować na zawołanie. Talent od ojca, pomyślała ironicznie.
- Nie mam pojęcia. Znalazłem na internecie, bracie – odparł wzruszając ramionami. Connor wykonał „facepalma” po prostu się załamując. Tsa, nie należeli do geniuszy. Ale głupi też nie byli.
Córka Ateny uśmiechnęła się do bliźniaków, włączając do ich rozmowy.

Hogwarcie, herosi nadchodzą, przygotuj się. 
Czas start.
Dziewięć miesięcy, dwa dni, trzy godziny do rozstrzygnięcia, kochani.

4 komentarze:

  1. Hej!
    Od niedawna czytam twoje opowiadanie i jest świetne. Widzę że ktoś tu ogląda Kisiela :) tak więc nie mam weny twórczej Apollo mnie opuścił i nie wiem co pisać.
    Tak więc this is the end. Czołgiem!
    ~córka kochającego tatusia z twarzami na sukience z Biedronki

    OdpowiedzUsuń
  2. Luna i Leo <3 Przepiękna para, choć przyznam, że Lunę lubię bardziej od naszego Leonka ;) Ona jest taka miła i zwariowana w tym pozytywnym sensie... Uwielbiam tą postać.
    Część fajna, może nie wybitna, ale fajna. Zresztą nie miałaś zbyt dużego pola do popisu, choć takowe zawsze można znaleźć, natomiast niecierpliwe czekam na następną część. Błagam, niech Percy i Leon sami natkną się na Snape'a. To będzie piękne, delikatnie mówiąc. No i zrób coś z RED i Oktasiem... oni do siebie pasują, ale niestety Riordan nie był tego chyba zbyt świadomy :'')
    Całuski
    ~~Carmel

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam twój styl pisania :-)
    Ten rozdział czytało mi się bardzo przyjemnie.
    Zazwyczaj, żeby ktoś polepszył się w pisaniu to w komentarzu daje rady wytykamy błędy itp.
    Tobie napiszę jedno. Nie zmieniaj nic!
    Wszystko jest idealnie! Zarówno opisy jak i bohaterowie.
    Idealni Percabeth!
    Idealni bracia hood!
    Idealne dialogi!
    Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział ogólnie fajny. Szkoda, że trochę krótki (chciałoby się więcej:).
    Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń

Komentowanie nie boli, przecież nikt od tego nie umarł :3